Jestem łasuchem i się tego wcale nie wstydzę ;). Zwykle staram się hamować i nie wcinać zbyt wiele słodkości, ale zdarzają się dni takie jak ten, że po prostu nie jestem w stanie sobie odmówić.
I tak jakoś przetrwałam do wieczora, kiedy to naszło mnie na coś bardziej konkretnie słodkiego. Ochota wyraźnie oscylowała wokół czegoś prostego i szybkiego. Tak więc padło na kokosanki.
Wystarczyło ubić dwa białka na sztywno, dodać 25 g mąki i 100 g cukru, wymieszać, dodać 150 g wiórków kokosowych, kilka kropli aromatu waniliowego, łyżką na blachę i na 20 minut do rozgrzanego na 180 stopni piekarnika. A potem już tylko jeść...
Uwielbiam ich zapach, jak z resztą i samego kokosa. Mam ostatnio jakąś kokosową obsesję. No i są niesamowicie delikatne. A wystarczą dwie średniej wielkości żeby się zaspokoić, wiec zostanie mi pewnie jeszcze na jeden dzień, może dwa ;)
Lubię kontrast złotej, chrupiącej, skarmelizowanej skórki z białym, puszystym wnętrzem ;)
A skoro już zużyłam białka, czekając na upieczenie się kokosanek, zajęłam się też żółtkami. Trochę cukru, kakao, mikser...
Chyba tylko chwile z moim M. są słodsze niż wszystko powyższe ;)