Dzisiaj w pociągu, wyciągając z torby rozprutą rękawiczkę, naszła mnie refleksja na temat usterek i postanowiłam się nią tutaj podzielić oraz rzucić sobie wyzwanie.
Sama się sobie dziwię dlaczego tak jest. Otóż mam na myśli usterki - jakieś drobne defekty, śmiesznie proste, drobne czynności, które odkładam na Św. Nigdy i które uprzykrzają mi życie. Tak, jak wspomniane wcześniej rozprute rękawiczki czy niezamontowana żaluzja okienna.
Z logicznego punktu widzenia, nie ma to najmniejszego sensu. W ciągu dnia mam kilka momentów idealnie nadających się do drobnych prac (np. w trakcie oglądania seriali lub jako przerwa w wysiłku intelektualnym), a z bliżej nieokreślonego powodu tego nie robię. A jako, że nie lubię marnowania czasu, stwierdzam: dość.
I rzucam sobie wyzwanie:
W ciągu najbliższego tygodnia zlikwiduję poniższą listę usterek i rozprawię się z tymi, które ewentualnie pojawią się na bieżąco.
Lista usterek na dzień dzisiejszy:
- Rozpruta rękawiczka
- Niezamontowana żaluzja okienna
- Niedoszorowana forma do tarty
- Niedokręcona śrubka w patelni
- Nieuporządkowana szafka łazienkowa
- Niedokręcone wieczko pudełka na biżuterię
- Szuflady w szafie do "pozapinania"
- Pęknięty szef podszewki płaszcza
Równo za tydzień, w poniedziałek zdam relację z tego jak mi poszło. Obym się zebrała w sobie i nie musiała nadrabiać zaległości w poniedziałek rano ;).
A może ktoś razem ze mną skusi się na to wyzwanie?