Niewychowana

Myślę, że na co dzień jestem znana pośród ludzi z którymi pracuję, przyjaźnię się i ogólnie przebywam, jako ktoś głośny (każdy z mojego open space powtórzy wszystko o czym myślę, że słyszą tylko ludzie siedzący najbliżej), czasem ktoś bezpośredni, jeżeli nie obcesowy (kojarzycie motyw panny, która w kościele rzuca mięsem przemawiając do współoazowiczów? Tak, to ja.), a niekiedy i ktoś bardzo bezpośrednio wyrażający krytyczne komentarze (na tą kwestię spuśćmy zasłonę milczenia).



Tak jak dość daleko mi do ideału, tak mimo wszystko trzymam się pewnych określonych zasad. Lubię myśleć, że te zasady wiążą się bezpośrednio ze sposobem w jaki byłam wychowana (chociaż pewnie szanowna Babcia Jola ma inne zdanie na ten temat). Jakkolwiek zwykle wyrażam się dość ekspresyjnie i dynamicznie, tak dużym szacunkiem darzę prawo innych ludzi do ich własnych decyzji, jak i potrzebę wyrażania myśli czy emocji, ale przede wszystkim czas zarówno swój jak i innych.

No i po tym przydługim wstępie zmierzam w końcu do kwestii, która natchnęła mnie do napisania tego posta. Otóż wystawiłam na jednym z popularnych serwisów do sprzedania sukienkę. Zgłosiła się do mnie pani, która chciałaby ją przymierzyć i pewnie potencjalnie kupić. Umówiłyśmy się na określony termin. Jak pewnie się już spodziewacie, Pani się nie zjawiła. Nie zrozumcie mnie źle - ja doskonale rozumiem, że takie rzeczy się zdarzają. Jednak w moim odczuciu, takie bardzo podstawowe zasady dobrego wychowania mi osobiście wskazywałyby na to, że wypada poinformować o tym, że się spóźnię bądź nie przyjdę. 

Rzeczona osoba nie skalała się takim działaniem. Gdy po 45 minutach sama się zgłosiłam, w odpowiedzi otrzymałam bardzo niechlujnie napisanego sms-a (na tyle niechlujnie, że nie jestem pewna czy do końca dobrze zrozumiałam sens). W owej wiadomości Pani również sama zadecydowała o tym, że pojawi się dzień później, nie licząc się z moim zdaniem czy planami. Nie muszę chyba dodawać, że dzień później również się nie objawiła. Co do otrzymania jakiejkolwiek informacji w tym temacie, już dawno straciłam nadzieję. Jednocześnie, czułam się nieco skrępowana - osobiście nie chciałabym trafić na zamknięte drzwi, więc czułam się w obowiązku poczekać na to aż zjawi się pół-zapowiedziany gość.

Paradoksalnie, w całej tej sytuacji nie posądzam jej o złą wolę. Podejrzewam, że jest osobą zajętą, być może opiekującą się dziećmi, oraz kierującą się innymi zasadami (czy też raczej ich brakiem). Zwyczajnie w jej codzienności takie zachowania są normalne, akceptowalne i prawdopodobnie nawet nie ma pojęcia, że mogła postąpić w sposób dla mnie co najmniej egzotyczny. 

Kolejnym segmentem tej kwestii jest też pewnie ogólnie przyjęty stosunek ludzi do zakupów na tego typu portalach. Z mojego skromnego doświadczenia wynika, że ludzie się deklarują co do pewnych kwestii, po czym z uwagi na to że mają do czynienia z kimś obcym, bez żadnych wyrzutów sumienia ignorują swoje zobowiązania. I nie widzą w tym nic złego.

Gdy tak sobie głośno rozważałam całą tą sytuację w domu (głośno, ponieważ mówiłam do męża który bardzo dzielnie udawał zainteresowanie tym co mówię), w pewnym momencie stwierdziłam że bohaterka mojej opowieści jest... niewychowana. I to słowo bardzo mnie uderzyło. Zdałam sobie sprawę, że ono doskonale oddaje całą grozę tej sytuacji. To zwyczajnie brak uwagi, pracy i zaangażowania jakiegoś rodzica sprawił, że pewne (w moim subiektywnym odczuciu) podstawowe zasady, czy wręcz oczywistości, nie miały szansy dotrzeć do teraz już dorosłego dziecka.

Zostawiam temat w bardzo niewygodnym dla mnie dylemacie. Z jednej strony mam wrażenie, że brzmię jak swoja własna stara ciotka i zwyczajnie przesadzam. W końcu nie czekałam na dworcu, ale w domu i nie wiązało się to dla mnie z żadną stratą (poza energią zużytą na te przemyślenia). Z drugiej jednak strony, zawsze wydawało mi się, że życie w społeczeństwie wiąże się z pewnymi określonymi zasadami wzajemnego poszanowania. Bez nich ciężko byłoby funkcjonować tak dużej zbiorowości. I w momencie kiedy ktoś tak otwarcie przeciwstawia się pewnym ramom w jakich się poruszam, zwyczajnie czuję się zagubiona. Bo jak tu grać w społeczną grę, której zasady nie istnieją?