Spirulina: Zielona twarz

Jako właścicielka trudnej, problematycznej jak Korea Północna cery, często szukam nowych sposobów na jej odżywienie i wspomaganie, aby wyglądała jak najlepiej. Tym razem skusiłam się na spirulinę i wcale nie żałuję ;)


Jak widać na załączonym obrazku, moja spirulina pochodzi z e-naturalne :). Kosztowała mnie całe 3,70 zł, więc nie widziałam powodu żeby nie spróbować. Jest to rodzaj ciemnozielonego proszku do rozrobienia z jakimś płynem w formie maseczki. 


Z powodu arcynieprzyjemnego zapachu, mieszam proszek z olejkiem limonkowym, co powoduje że po zmyciu maski twarz jest przyjemnie nawilżona. Co ciekawe, ja naprawdę kocham sushi i myślałam, że to będzie pachniało podobnie i nie tylko nie będzie mi ten zapach przeszkadzał, ale i będzie dodatkową przyjemnością. To zdecydowanie nie jest to samo xD. Algi mają mnóstwo cennych dla cery mikroelementów, a przy okazji bardzo mocno ściągają skórę, taki efekt liftinujący (aż ciężko się wtedy uśmiechnąć ;).

Uwielbiam efekt jaki daje :). Następnego dnia po użyciu skóra jest po prostu cudowna. Odświeżona,
nawilżona, gładka i naprawdę promienna. Aż żal ją wtedy przykrywać podkładem! Widać wyraźną poprawę kondycji skóry, mimo że stosuję ją raz, w porywach dwa razy w tygodniu. Myślę, że kiedy skończy się to moje 10g, zamówię kolejne ;)

Kok typu donut - wypełniacz

Moje wędrówki po chińczykach (sklepy po 4,50 itp.) zaowocowały kolejnym znaleziskiem, które okazało się strzałem w dziesiątkę. Ładny, duży i regularny kok to ostatnio bardzo popularny rodzaj fryzury. Dla mnie to sama wygoda i pewność, że moje włosy przez cały dzień pozostaną w dobrej kondycji.



Zapłaciłam za nią 5 zł :) Z tego co wiem, w H&M kosztuje 9,99 zł. Jej przewaga nad skarpetką polega przede wszystkim na tym, że z czasem się nie deformuje i nie zmienia kształtu. Natomiast ta siateczkowa struktura powoduje, że włosy się nie przesuwają. Dodatkowo, przytrzymujące wszystko wsuwki można wbić do środka i wtedy nic go nie ruszy ;). W moim przypadku, kok metodą "zwijaną" nie ma sensu, ponieważ moje cieniowane, puszyste włosy od razu się rozsypują. Mimo tego, że korzystam z metody z owijaniem końcówek dookoła, uważam, że wygląda całkiem efektownie ;).



Bardzo mi przypadł do gustu ten kokowy trend. 
A wam :)?

Historia szarlotki

Niedziela w domu? A więc musi być domowe ciasto. Tym razem padło na szarlotkę ;). I tak sobie ucierając to ciasto zaczęłam się zastanawiać kto i kiedy wpadł na pomysł tego wypieku. Często dopadają mnie tego typu rozważania ;)



Szarlotką nazywamy zwykle ciasto na proszku do pieczenia, bądź innym podobnym spulchniaczu, pokryte masą z jabłek, nierzadko dodatkowo lukrowane bądź posypywane cukrem pudrem.

Pierwsze tego typu ciasta zaczęły pojawiać się w XIV w. jednakże nie zawierały cukru. W tych czasach wszelkie składniki słodzące (czy to miód czy cukier) były niesamowicie drogie i słabo dostępne. Dlatego opracowywano przepisy bez użycia cukrów, bazując na naturalnej słodkości jabłek. Co ciekawe, samo ciasto robiło jedynie za oprawę dla jabłek i nie było przeznaczone do jedzenia. Zmieniło się to nieco w XVI w. z powodu lepszej dostępności cukru, zaczęto również dojadać szarlotkę do końca, włącznie z ciastem ;)

Interesująca jest też historia samej nazwy. Istnieją dwie wersje wydarzeń. Pierwsza mówi o tym, że francusku cukiernik Marie-Antoine'owi Carême stworzył ów wypiek i nazwał go na cześć Aleksandry Fiodorowej, carycy rosyjskiej, żony Aleksandra I, noszącej przydomek Charlotty Pruskiej. Inna historia mówi o tym, że jabłecznik szarlotką nazwano na cześć królowej Charlotty, żony króla angielskiego Grzegorza III, na początku XIX w. 

Skądkolwiek jednak by nie pochodziło i jak by się nie nazywało - ciasto jest przepyszne i myślę, że każdy je zna i ceni.

Źródła:


***

Posłowie
Chciałam serdecznie podziękować za dużą ilość komentarzy pod ostatnim postem i w ogóle w ostatnim czasie :) Bloga prowadzę głównie dla siebie i niezależnie od nasilenia zainteresowania nim w danym czasie będę się starała tu być i go rozwijać. Mimo to, nic nie jest w stanie zastąpić radości jaką powoduje odzew ze strony odbiorcy. Jeszcze raz dziękuję i zapraszam ponownie ;)

DIY: krem BB

Pod wpływem dość starannej pielęgnacji, moja cera ostatnimi czasy zrobiła się bardziej grzeczna i nie serwuje mi już straszliwych perypetii. Co za tym idzie moje potrzeby w zakresie podkładu zmieniły się na lżejsze konsystencje. Jednocześnie zaczęłam zwracać uwagę na filtry przeciwsłoneczne. Do tego dochodzi moja super-blada cera i problem gotowy - taki produkt nie istnieje. Więc zrobiłam go sobie sama :)

Rzecz jasna, nie stało się to z dnia na dzień, a po jakimś czasie eksperymentowania. Za to mogę powiedzieć, że osiągnęłam swój osobisty ideał. Mój niby-BB krem nawilża, chroni przed słońcem, ładnie wyrównuje koloryt cery i lekko kryje, a poza tym pasuje do koloru mojej skóry.



W skład wchodzą 3 produkty:
  • krem Nivea Visage, odświeżający krem na dzień z SPF8. Stanowi swego rodzaju bazę i zapewnia nawilżenie. Całkiem nieźle się sprawdza :)
  • Dermacol Make-up cover z SPF 30, w kolorze 208 (najjaśniejszy możliwy). Ma bardzo jasną barwę, nawet za jasną dla mnie (nie wierzyłam że to możliwe!) i baaardzo ciężką, tłustą konsystencję. Ale przy okazji niesamowite krycie. 
  • Maybelline Affinitone, 03 Light Sandbeige. Ten dla odmiany jest dla mnie nieco za ciemny, a więc razem z Dermacolem tworzą odcień idealny dla mojej cery. Przy okazji jego lekka konsystencja zapewnia półpłynną formułę.



Natomiast narzędziem, które zapewnia mi idealne krycie jest moje Chińskie Jajeczko ;). Widoczne w koronkowym słoiczku. Bardzo sobie chwalę swoją mieszankę i jak na razie nie kuszą mnie żadne podkładowo-tonujące nowości.


Ciekawa jestem czy ktoś prócz mnie próbował takich eksperymentów i z jakim skutkiem :)? 

Liebster Blog Award Tag


Nadszedł wielki moment w historii tego bloga gdyż zostałam zatagowana po raz pierwszy ;). Czynu tego zacnego dokonała Fumiko <klik>, a ja przystępuję do odpowiadania:

1. Mój ulubiony podkład to... 
Zdecydowanie Affinitone od Maybelline, ta podstawowa wersja :)
2. Paznokcie krótkie i naturalne, czy długie i sztuczne?
Może nie jakoś bardzo krótkie, ale na pewno naturalne :)
3. Wiosnę lubię ze względu na...
Problem w tym, że nie cierpię wiosny (a wraz z nią allergi, pocenia się i robali :P)
4. Jaki jest Twój ulubiony pędzel do makijażu?
Skośny pędzel do różu Ellite Models z bambusową rączką :)
5. Jakie posty najbardziej lubisz czytać na blogach innych?
Kreatywne, takie które mnie inspirują i pobudzają do działania :)
6. Gdybyś mogła być owocem, byłabyś..?
Brzoskwinią!
7. Czym jest dla Ciebie Twój blog?
Rodzajem "pamiętnika" moich zainteresowań :)
8. Wyjeżdzasz na zawsze na bezludą wyspę, możesz zabrać ze sobą tylko 3 przedmioty. Co być wybrała?
Możliwie dużą paczkę czekolady, blender i dyktafon, oba na baterie słoneczne.
9. Słodkie, czy słone?
Słodkie! Koniecznie!
10. Twój KWC to...?
Gdybym miała wybrać tylko jeden, bez którego nie mogę się obejść to chyba byłby to Nivea Lip Butter ;)
11. Gdybyś wygrała w Lotto, to...?
Zrobiłabym prawo jazdy i kupiła auto :P



Otagowane blogi:
http://meenthe.blogspot.com/
http://coonfiesame.blogspot.com/
http://soemi87.blogspot.com/
http://lacturia.blogspot.com/
http://annetteaurore.blogspot.com/

Są to głównie blogi, których autorki ostatnimi czasy zaszczyciły mnie swoją obecnością tutaj i jest to rodzaj podziękowania za ich odzew :)

A tutaj moje pytania:
1. Co jesz na śniadanie?
2. Drogeria czy babcine sposoby?
3. Co w blogowaniu cenisz najbardziej?
4. Jaki gatunek literatury cenisz najbardziej?
5. Ulubiony kolor na paznokciach?
6. Jeżeli miałabyś wybrać jeden pokarm, jakim będziesz się żywić do końca życia, to byłby/byłaby/byłoby to...
7. W jakiej dziedzinie życia cenisz sobie dobrą jakość?
8. Kolczyki wiszące czy wkrętki?
9. Wymarzony prezent od Twojego mężczyzny?
10. Wolisz planować czy dajesz się ponieść rzeczywistości?
11. Moją drugą największą pasją jest...

Zasady:
Nominacje otrzymujemy od innego bloggera. Przeważnie nagrody otrzymują blogi o małej ilości obserwujących (do 200), co pozwala na ich rozpowszechnianie ;).
Jest to „nagroda” za nienaganne prowadzenie bloga. Odpowiadasz na 11 pytań otrzymywanych od osoby nominującej następnie TY masz za zadanie nominować 11 osób i podać nowe pytania.  O nominacji informujesz autorkę w komentarzu na jej blogu.
UWAGA: Nie nominujemy osoby, która Ciebie nominowała !!! Dajemy jej jedynie znać, że odpowiedziałyśmy na Tag! :)

Grejpfrut i soda

Lubię wykorzystywać okazje :) A dzisiaj zbiegły mi się dwie. Na śniadanie zrobiłam sobie przepyszną sałatkę z grepfruta i ananasa, przy okazji czego zostało mi sporo soku z grepfruta ;). Drugą okazją jest niedziela - więcej czasu, więcej cierpliwości, więcej chęci na dbanie o siebie :)

Wiadomo, że zanim na twarz powędruje odżywiając-nawilżająca maseczka, skórę trzeba odpowiednio przygotować na jej przyjęcie ;). Dlatego zdecydowałam się dzisiaj na wykorzystanie peelingujących właściwości grepfruta i sody. Wyszedł mi z tego taki niby-enzymatyczny specyfik.


Jeżeli chodzi o sok z grepfruta, postawiłam na kawsy owocowe oraz dużą zawartość witaminy C, która oprócz widocznego rozjaśnienia nawilża i pobudza produkcję kolagenu. Oprócz tego ten owoc posiada sporo witamin z grupy B, witaminę E (chyba najbardziej korzystna substancja dla cery!) i P. 

Z kolei soda oczyszczona znana jest ze swoich właściwości peelingująco-ścierających. Jednocześnie działa trochę jak domowa mikrodermabrazja - spłyca wszelkie nierówności. Oczywiście trzeba z nią uważać, bo może podrażniać. U mnie wspaniale usuwa zaskórniki.

Oba składniki zmieszałam, nałożyłam i poczekałam aż zaschną. Następnie zmyłam po prostu wodą i teraz siedzę i się miziam po cudownie gładkiej buzi ;)

Twardy pazur z Poshe

Bardzo lubię mieć pomalowane paznokcie, z resztą to chyba całkiem normalne ;). Większość kobiet w jakimś tam stopniu chce mieć zadbane, estetyczne paznokcie. Problem polegał na tym, że lakiery na moich paznokciach chciały się trzymać w porywach dwa dni. Ale teraz mam na to sposób ;).

O Poshe krążyło wiele dobrych opinii. W końcu, zmęczona tym, że co drugi dzień muszę malować pazury, nie mając na to za bardzo czasu, zainwestowałam w tą małą buteleczkę i jestem zachwycona :).


Lakier trzyma się na moich paznokciach równo 4 dni. Czyli dokładnie tyle ile potrzebuję - wystarczająco długo, żebym nie musiała tracić czasu na mani od nowa, ale na tyle krótko, że lakier nie zdąży mi się znudzić. Niektórzy twierdzą, że bardzo śmierdzi. Według mnie pachnie tak samo jak każdy inny lakier. Nie jest najtańszy, ale ma aż 14 ml i rzekomo nie gęstnieje aż tak jak np. Seche Vite czy używany przeze mnie Eveline. Sprawdza się naprawdę świetnie i daje piękny połysk.


Tutaj z jakimś bazarkowym lakierem, który nie wytrzymywał wcześniej jednego dnia, a bardzo żałowałam bo ten koralowy kolor jest dla mnie urzekający. Teraz wytrzyma spokojnie 3-4 dni ;)
Szczerze polecam ten utwardzacz. Warto zainwestować :)

Beauty Blender z Chin

China Shopy, eBay i sklepy za 4,50 to miejsca, które odwiedzam zawsze gdy mam okazję. Dlaczego? Ponieważ znajduję tam często gęsto sporo interesujących drobiazgów za naprawdę niewielkie kwoty. Co prawda jest to loteria - niekiedy w morzy śmieci nie da się niczego wyłowić. Ale cierpliwość popłaca ;)

O BeautyBlenderze, kosztującej fortunę gąbeczce słyszał chyba każdy. Ja jeszcze nie uderzyłam się tak mocno w głowę żeby wydać na kawałek tworzywa sztucznego 80 zł czy więcej. Natomiast ok. 5 zł na eBayu to już zupełnie inna sprawa ;)


Droga do Polski z Chin zajęła 3 tygodnie, ale przesyłka była darmowa ;). Przyznaję, że na początku niemiłosiernie waliła typową, chińską gumą. Ale wystarczyło ją raz wyprać, żeby po prostu przestała pachnieć w ogóle.

No i przyznaję, nie wyobrażam sobie bez niej makijażu już :). Naprawdę, daje niesamowity efekt, szczególnie z bardzo rzadkimi, płynnymi podkładami. Sprawia, że nie widać w ogóle, że coś jest na skórze, a jednocześnie mamy krycie (zależnie od podkładu), wyrównany kolor, ładne zmatowienie itd. Niesamowita różnica :). Żaden pędzel ani drogeryjna gąbeczka nie dały mi takiego efektu. 


Znam narzekania na jakość. Moja domywa się bardzo dobrze i nie zauważyłam żadnych pęknięć, ale być może 2 miesiące to jeszcze za mało żeby to zauważyć. W każdym razie uważam, że przy tym pułapie cenowym, wymiana takiej gąbeczki raz na kwartał to nie jest żadna tragedia ;) Nawet dla biednej studentki ;)

Herbatka z bratka

Powoli, wiosna dopadła nawet mnie ;). Dlatego wracając do domu nie mogłam oprzeć się pokusie i przygarnęłam tego przystojniaka. Poznajcie Stefana, będzie od dzisiaj ze mną mieszkał!


Stefan jest bratkiem. Uroczym ogrodowym kwiatkiem, jednorocznym, łatwo dostępnym. Kupiłam go za całe 1,80 zł :). Przy okazji opowiem kilka słów o jego bliskim kuzynie - Fiołku trójbarwnym. Jest to bardzo użyteczna roślinka, a pakowany w saszetkach jest dostępny w aptekach.
Napar, czyli taka herbatka z bratka, ma bardzo dobroczynne działanie dla naszego organizmu. Przede wszystkim oczyszcza go z toksyn i doskonale poprawia kondycję skóry. W moim przypadku nawet podwójnie, gdyż oprócz dobrego wpływu na cerę, leczy też moje zmiany alergiczne.


Bardzo lubię tę konkretną firmę, czyli PhytoPharm ponieważ każda saszetka jest pakowana osobno i szczelnie zamknięta, co powoduje, że zioła nie wietrzeją. Herbatka może i nie jest cudowna w smaku, ale taką niewielką filiżankę da się przeżyć ;). Wystarczy raz dziennie i po tygodniu widać już efekty :)

Historia: kryształy Swarovskiego

Jak każda kobieta mam w sobie naturę sroki i kocham wszelkie błyskotki. Ostatnio otrzymane od mojego M. ślicznotki natomiast sprowokowały mnie do zastanowienia nad tym, jak to się stało, że tak niesamowicie przyciągają spojrzenie ;)

Mowa tu oczywiście o kryształach Swarovskiego. Już kiedyś się zastanawiałam o co właściwie chodzi w tym tajemniczym terminie. Wreszcie miałam motywację żeby się dowiedzieć.


Metodę ich szlifowania mechanicznego opatentował Daniel Swarovski, Austriak Czeskiego pochodzenia, w XIX w. Pochodził z rodziny szlifierzy szkła. W zasadzie w całym regionie produkowano szkło kryształowe (do jego produkcji wykorzystuje się ołów). Natomiast aż do dzisiaj doskonalone są techniki nakładania na szkło powłok powodujących mocniejszy połysk. Jednocześnie powstała firma z tradycjami, która do dzisiaj produkuje biżuterię, ozdobne przedmioty codziennego użytku jak np. żyrandole czy rzeźby. 

Obecnie firmę prowadzi już piąte pokolenie, a mianowicie Daniel Swarovski IV. Natomiast w Austriackiej miejscowości Wattens znajduje się Swarovski Kristalwellten, czyli rodzaj pałacu, którego komnaty zostały zaaranżowane na kryształowe gabinety osobliwości. Można też odbyć wycieczkę na temat historii powstania muzeum, kryształów i firmy Swarovskich. Zdecydowanie marzę by się tam wybrać ;)

Moje kryształki chociaż niewielkie, prezentują się przepięknie, szczególnie przy upiętych wysoko włosach, gdy widać je w całej okazałości. Ostatnio noszę je cały czas i nie sądzę żeby się to szybko zmieniło ;)


Drożdże na twarz

Drożdże znane są z tego, że piecze się na nich świetne ciasta i używa do produkcji alkoholu. Ja natomiast twierdzę, że mają świetne działanie jeżeli chodzi o pielęgnację twarzy ;)

Mam cerę mieszaną, z wyraźną, tłustą strefą "T" i normalną wszędzie indziej. Dawniej borykałam się z mocną wersją trądziku młodzieńczego. W tej walce bardzo przydały mi się najzwyklejsze drożdże.


Słyszałam, że dobrze działają również od wewnątrz i poleca się je po prostu jeść. Ja jakoś nigdy za nimi nie przepadałam w tej wersji. Za to bardzo lubię stosować je jako maseczkę. Zwykle z odrobiną toniku i jakiegoś olejku, ląduje na twarzy w postaci gęstej papki, która po 15-20 minutach zasycha tworząc na twarzy rodzaj łuszczącej się powłoczki. Efektem jest bardzo przyjemna w dotyku, gładka i oczyszczona buzia, ale nie w brutalny sposób. Bardzo ładnie koi stany zapalne i świetnie się sprawdziła gdy parę dni temu wysypało mnie (ah te fazy księżyca...) na czole. 


Nie jest to jakaś nowa metoda, raczej sposób babciny ;). Jak to się dzieje że tak świetnie działają? Głównie przez spory ładunek witamin z grupy B, ale i witaminy E (eliksir młodości), D i H (biotyny). Zawierają przy okazji cynk, potas, magnez, fosfor, siarka, miedź, żelazo, selen i chrom. Tak więc sporo naprawdę fajnych substancji. Sposób łatwy, tani i przyjemny - a takie uwielbiam ;)

Króliczek na Zająca

Przyznaję, że bardzo lubię być zaskakiwana prezentami, na które sama bym nigdy nie wpadła, a które doskonale do mnie pasują. Wiadomo, całkiem logiczne ;) I tak też było z tym.

W prezencie urodzinowo-zajączkowym dostałam od rodziców Coty, Playboy, Play It Lovely EDT. Dość mocno mnie zaskoczyli, ale przyznaję, że bardzo przyjemnie. Wcześniej jakoś omijałam zapachy sygnowane króliczkiem Playboya, ale ten wyjątkowo przypadł mi do gustu. Pewnie dlatego, że nie zawiera piżma, którego nie cierpię, a które jest wpychane w każdy możliwy zapach.


Zapach nie utrzymuje się za długo, tak mniej więcej 6-7 godzin (w końcu to tylko woda toaletowa), ale jego zaletą jest to, że nie jest przytłaczający. Co ciekawe, bardzo mocno się trzyma na moim szaliku :). Całkiem przyjemnie sprawdza się na dzień. Kompozycja zapachowa wygląda bardzo przyjemnie, głównie kwiatowa, nieco owocowa:
Nuty zapachowe:
nuta głowy: cytryna, jeżyna, gruszka
nuta serca: orchidea, dzwonek, tuberoza
nuta bazy: ambra, paczula, bób tonka


No i oczywiście bardzo podoba mi się flakonik z króliczymi uszami ;). Wyjątkowo trafiony jak dla mnie. Bardzo ładnie się prezentuje na półce z perfumami :).

Porządek z recyklinu

Porządkowanie rzeczywistości na wielu jej płaszczyznach sprawia mi przyjemność (Przy okazji jestem też demonem wszelkiego planowania. Funkcjonować bez planu nie potrafię!), natomiast chaos powoduje że tracę poczucie bezpieczeństwa i cierpliwość. Dlatego każda okazja jest dobra, żeby coś posprzątać ;)


Metoda jest banalnie prosta ;) Wystarczy pudełko po butach i trochę tekturowych rolek po papierze toaletowym. Nie jest to w całości mój pomysł, ponieważ wcześniej widziałam chyba na Stylowych.pl takie organizery ale wyłącznie na kredki itp. A ja jako, że drobiazgów mam sporo, trzymam tu wszystko. I dlatego część rolek porozcinałam na pół, żeby łatwiej wyciągać z nich mniejsze przedmioty :)

Proste, bardzo szybkie i przy okazji eko (logiczne i nomiczne ;).