Koniec lata

Noc z 31 października na 1 listopada uważam za bardzo szczególną datę. Wieczór Samhain jest dla mnie momentem, który kończy lato i otwiera zimę - czas uspokojenia i wyciszenia, doskonały dla zbierania sił, pracy nad wnętrzem. Tradycja związania z dzisiejszym wieczorem jest dużo starsza niż wydaje się sceptykom i według mnie dużo bliższa naturze człowieka.

Mam ochotę powiedzieć "nareszcie" :). Nareszcie nadszedł ten wieczór, który skończy lato i rozpocznie czas dla mnie szczególny, ponieważ zimą czuję się najlepiej. Taki już po prostu ze mnie typ, który lubi długie ciemne wieczory, zimną aurę i atmosferę uśpienia, spokoju.



Tradycja tego dnia jest bardzo długa i sięga znacznie głębiej niż tak rozpowszechnione chrześcijaństwo. Przykro mi bardzo, kiedy osoby zupełnie nie rozumiejące tego dnia, robią z tak ważnego święta jakiś wieczór czczenia szatana czy coś równie irracjonalnego.
Ideą czasu od zmierzchu 31 października do zmierzchu 1 listopada jest pewne przenikanie się realnej rzeczywistości z tą ledwie wyczuwalną przez człowieka. Dusze mają w tym czasie krążyć swobodnie po świecie. Dlatego tak ważne jest żeby się do tego czasu dobrze przygotować ;).

Należy przede wszystkim jeszcze przy świetle dziennym omieść progi. Tym sposobem można nie tylko fizycznie oczyścić otoczenie. Istnieje sporo roślin, które rozłożone w progach i ramach okien będą stanowiły skuteczną barierę. Postawienie zapalonych świec w oknach to wyraźny sygnał, że ten dom nie czeka na żadnego niesamowitego przybysza, a duchy domowego ogniska są tu silne i nie pozwolą na żadne zakłócenia spokoju domowników.

W razie jakichkolwiek pytań o przyszłość, ten czas sprawdzi się idealnie. Wszystkie formy wróżb działają teraz intensywniej, otoczenie jest bardziej podatne na odpowiadanie. Dobrze jest zapamiętać sny z tej nocy. Mogą bardzo wiele powiedzieć.

Ale przede wszystkim, Samhain nie należy się bać. Bo to tylko i wyłącznie stan przejścia, powolnego usypiania, który nieco zaburza naturalny porządek rzeczy. Dobrze się chroniąc, można jednocześnie skorzystać z jego dobrodziejstw.

Na koniec, chciałabym nieco podzieli się kilkoma pozytywnymi myślami i życzeniami na tą wyjątkową noc:


W ten szczególny wieczór Samhain
Życzę wszystkim by znaleźli w sobie siłę
Byli ostrożni i czujni, bo wszystko może się zdarzyć,
Gdy po świecie krąży obce i niesamowite.

Zamknijcie drzwi i okna, 
Rozłóżcie w progach pokrzywę, głóg i szałwię
Palcie świece na parapetach
By Was żadne nie niepokoiło
I spójrzcie na świat inaczej
Ten jeden jedyny raz w roku,
Kiedy można dotknąć niezwykłego.

Czarna herbata, czarny bez i czarna noc

Sezon jesienno-zimowy jako mój ulubiony ma przede wszystkim zalety ;). A jego wady można przekuć w zalety. I tak też robię, szczególnie wieczorami, kiedy po całym dniu wracam do ciepłego mieszkania, do wygodnego łóżka i mogę z przyjemnością myśleć o tym, jak strasznie zimno jest za oknem, a jak cudownie czuję się wewnątrz.

Lubię podkreślać urok tych wieczorów czymś co smacznie się popija oglądając ulubiony serial. Ostatnio moim zestawem jest czarna herbata z czarnym bzem.


Czarna herbata, to oczywiście moja ukochana Lady Grey Twinings'a, którą regularnie dostarcza mi mój M. prosto z Anglii. Jako że jedna torebka wystarcza mi na 2-3 herbaty, to opakowanie zawierające sto sztuk spokojnie zaopatruje mnie na zimę.
Uwielbiam tę konkretną herbatę, ponieważ nie jest tak mocna jak Earl Grey, ale jest w smaku bardzo podobna. Dodatkowo zawiera kilka ciekawych aromatów, głównie cytrusy i bergamotkę. A to powoduje, że świetnie łączy się z delikatną, kwiatową goryczką czarnego bzu. Teraz korzystam akurat ze Szwedzkiej (czarny bez jest ich narodowym przysmakiem) galaretki. Mała łyżeczka na kubek w zupełności wystarczy. Mam jeszcze w zanadrzu całą litrową butelkę soku ;). O właściwościach czarnego bzu już pisałam tutaj, ale dopowiem jeszcze, że ma działanie oczyszczające względem organizmu i pomaga przy lekkich infekcjach. Lubię w nim to, że prócz dobrego smaku pomaga w utrzymaniu odporności, trochę jak kolorowe soki, które namiętnie pijałam wczesną jesienią.

Po takiej herbacie i takim dniu można już zrobić tylko i wyłącznie jedno: pójść spać.
Tak więc życzę wszystkim słodkich snów ^^
Dobranoc

Krem z pieczarek

W tak zimny dzień jak wczoraj jedynym słusznym wyborem na obiad mogła być zupa - cudownie rozgrzewająca i sycąca, pełna smaku i zapachu. Jesienna koniecznie! A przy tym szybka w przygotowaniu, najlepiej nie wymagająca wielkich nakładów finansowych. Padło więc na krem z pieczarek ;)

Zanim jednak przejdę do sedna, parę słów o historii pieczarki, bo w zasadzie całkiem z niej interesująca persona:

"Aby dobrze ją poznać, musimy cofnąć się o kilkaset lat. Prekursorami w dziedzinie uprawy wielu gatunków grzybów byli Chińczycy. Ale w XVI wieku to Francuzi, jako pierwsi, zajęli się uprawą pieczarki. W 1753 roku Karol Linneusz, szwedzki botanik, opisał poprawnie pieczarkę jako rodzaj 
w Species Plantarum, co zostało z kolei zatwierdzone przez pioniera systematyki grzybów Eliasa Magnusa Friesa. Potrawa z tego grzyba uchodziła za danie wykwintne, a pozwolić sobie na pieczarkę mogli jedynie ludzie majętni. Anthelme Brillat-Savarin, uważany za twórcę XIX-wiecznej kuchni, słynny smakosz i pisarz, zwykł porównywać walory kulinarne pieczarki do trufli, będącej 
po dziś dzień grzybem wielce elitarnym. Pieczarka pojawiała się wtedy na stołach obok takich rarytasów jak raki czy homary oraz w towarzystwie wytwornych gatunków alkoholi. 

Aktualnie uprawa pieczarki odbywa się na skalę masową, a Polska znajduje się na drugim, 
po Holandii, miejscu wśród producentów w Europie. Wg szacunków branży grzybów uprawnych,
co czwarta pieczarka spożywana na naszym kontynencie została wyprodukowana właśnie 
w Polsce!"
Źródło: http://www.ja-pieczarka.pl/artykul/1/troche-historii


Jako, że wracając do domu trafiłam w sklepie bardzo korzystną promocję na pieczarki (normalna cena to ok. 5-6 zł/kg), ponieważ nabyłam całkiem sporą siatkę, jakąś 1/3 kg za 1 zł :) (2,69 zł/kg).

Wychodzę z założenia, że w kuchni istnieje instytucja "Jedynego słusznego połączenia". Dla mnie do takowych należy pomidor i majonez, pieczony ziemniak i sos czosnkowy oraz gotowany kurczak i marchewka. Jednym z nich jest również pieczarka i sos sojowy ciemny. Uważam, że w niezwykły sposób podkreśla smak pieczarki, a także powoduje, że zwykle szare i nieciekawe w swojej barwie zupy i sosy zyskują piękny, karmelowy odcień.


Składniki (ilość na 2 spore porcje):
1-2 łyżek oleju
300-350 g świeżych pieczarek
1-2 duże cebule
sos sojowy
1 kostka rosołowa
3-4 łyżki kwaśnej śmietany (12%)
1 łyżeczka mąki
sól, pieprz

Na rozgrzanym oleju podsmażyć cebulę pokrojoną w drobną kostkę. Gdy się zeszkli wrzucić pieczarki w plasterkach. podsmażać do redukcji (momentu gdy się skurczą i utracą wodę). Doprawić ostrożnie sosem sojowym i przemieszać. W międzyczasie rozpuścić kostkę w 0,5-0,7 l wody, zależnie od tego czy zupa ma być bardziej lub mniej gęsta. Zalać cebulkę i pieczarki i podgrzewać powoli przez kilka minut. Spróbować i dosmakować pieprzem, solą, sosem sojowym. Po osiągnięciu odpowiedniego smaku, zabielić śmietaną z mąką. Zupa momentalnie zgęstnieje i osiągnie konsystencję w zależności od proporcji dodanych składników.
Smacznego ;)

Eko-logio-nomia: sprzątanie

Takie małe dopełnienie posta o ekonomicznej ekologii w domu. Bo sprzątać też można tanio i jednocześnie w zgodzie ze środowiskiem. Przy okazji wykorzystując to co nam zawadza w domu.

Przede wszystkim, nie należy marnować starych rzeczy. Podkoszulków, bluzek i innych tekstyliów. Podarte na kawałki świetnie nadadzą się na ścierki do podłogi. Te płócienne są świetne do mycia okien. No i przede wszystkim, nie trzeba już takiej ścierki kupić. A można ją wyprać, jeżeli nie jest trwale zniszczona sprzątaniem. A jeżeli już ulegnie destrukcji, to można albo ją spalić albo dopiero wtedy wyrzucić. Po tym jak już posłużyła jakiś czas.


Moja mama trzyma je w wiklinowym koszu w korytarzu. Są pod ręką i szczerze mówiąc nie pamiętam żeby u mnie w domu kiedykolwiek pojawiły się kupne ścierki :)

Równie prosta i przyjemna jest sprawa ze środkami czystości. Mnóstwo rzeczy wcale nie wymaga czyszczenia ostrymi detergentami. Które przy okazji mogą też szkodzić ludziom. Do umycia większości rzeczy wystarczą soda oczyszczona i ocet. Prosta chemia: soda oczyszczona da sobie radę z kwasami, bo ma odczyn zasadowy. Natomiast ocet da sobie radę z zasadami bo ma odczyn kwasowy. Np. świetne jest połączenie sody i octu (uwaga, bo trochę buzuje na początku ;) do mycia fug. Wszelkie zanieczyszczenia bardzo ładnie schodzą, wystarczy potrzeć starą szczoteczką do zębów. Podobnie ocet świetnie radzi sobie z kamieniem, a więc z sanitariatami, zlewem w kuchni czy kuchenką.
No i zaletą jest cena. Soda oczyszczona kosztuje ok. 60 gr. A litr octu pewnie ok. 1 zł.
Metody idealne dla studentów, którzy mimo wszystko od czasu do czasu czują potrzebę sprzątania, tak jak ja ;)

Miękko i grzecznie

Włosy na mojej głowie stanowią wyzwanie. Poradzenie sobie z nimi i zadbanie o nie to naprawdę niełatwe zadanie. Przetestowałam sporo różnych dziwnych specyfików. Na chwilę obecną znalazłam zestaw który po prostu genialnie zaspokaja moje potrzeby zarówno jeżeli chodzi o działanie jak i o cenę.


Pragnę przedstawić dwóch nowych bohaterów mojej łazienki:

Pierwszym jest Szampon Babydream z Rossmana. Największa zaleta to brak SLS i SLES, które strasznie podrażniały moją skórę głowy. Teraz już nie mam z tym problemu :). Nie pieni się co prawda tak doskonale jak zwykłe szampony, ale bez problemu da się nim obsłużyć. Zaletą jest cena - coś koło 4 zł chyba. Pierwotnie służył do mycia pędzli, ale przypadkiem przekonałam się o jego niesamowitym działaniu, kiedy skończył mi się szampon i akurat nie chciało mi się lecieć do sklepu.

Drugą rzeczą jest Odżywka Połysk Jedwabiu z Isany, która zaskoczyła mnie jeszcze mocniej. Przede wszystkim, ma bardzo przyjemny zapach, który utrzymuje się na włosach i już zdążyłam usłyszeć, że bardzo ładnie pachną. Jest niedroga, bo z tego co pamiętam 300 ml kupiłam za niecałe 4 zł. Ma wygodne opakowanie i jest niesamowicie wydajna. Ale przede wszystkim: działa! Na dwa sposoby o których marzyłam. Powoduje, że moje włosy są naprawdę mięciutkie i przyjemne w dotyku. Wcześniej żadnej odżywce się to nie udało :). No i znacznie ogranicza efekt puszenia się, tak charakterystyczny dla moich włosów. Jedwab stał się zbędny. Naprawdę uważam ten produkt za świetny! Jedynie potrzeba trochę cierpliwości, ponieważ zaczyna działać tak po 3-4 myciach. A jak już zacznie to cud, miód i orzeszki.

Wcześniej nie przywiązywałam się specjalnie do szamponów, odżywek i tego typu produktów. Ale póki co chyba zostanę przy tym zestawie, bo bardzo dobrze się sprawdza :)

Lawendowy wieczór

Nastała jesień, a więc mój ukochany sezon jesienno-zimowy. A czasu na blogowanie jakoś jak na złość brak. Mimo wszystko, ostatnio dopada mnie sporo inspiracji, więc pewnie zmuszę się żeby wykroić ten kwadrans od czasu do czasu na jakąś notkę :)

Mam szczerą nadzieję, że czasem ktoś jeszcze tu zagląda :). Ilość zajęć, które mam wciśnięte w mój dwufakultetowy plan jest przytłaczająca, ale cóż, znam osoby, które mają ich jeszcze więcej - zawsze może być gorzej.
To tak tytułem wyjaśnienia, a teraz wracam do przygotowywania się na przyszły tydzień w moim małym pokoiku pachnącym obecnie lawendową świeczką ;). Oh, jak ja uwielbiam jesienne i zimowe wieczory...