Codzienne lakiery

Dzisiaj dwa ulubione lakiery do noszenia na co dzień :)
Pierwszym jest Bell z serii French Manicure nr 02. Uwielbiam jego konsystencję i pędzelek. Przez te dwie cechy aplikacja jest bajeczna. zwykle zadowalam się dwiema warstwami, aczkolwiek trzecia by nie zaszkodziła dla zupełnego krycia :)
Delikatnie wyrównuje koloryt płytki i powoduje, że paznokcie są ładnym wykończeniem ubioru. Jako kolor cielisty z delikatną nutką różowego, wygląda bardzo naturalnie przy mojej zimnej karnacji. 

Drugim jest lakier Lovely z serii Crystal Strenght nr. 03 lub 20, zależy która numeracja jest poprawna - na dnie buteleczki czy na etykietce. Ten lakier uwielbiam za trwałość. Bez topcoat'u wytrzymuje na moich paznokciach do 4 dni. Przy okazji jest bardzo subtelny - połączenie bardzo drobno zmielonych srebrnych, szarych i połyskujących na złoto drobinek. Wystarczą dwie warstwy żeby efekt był zadowalający :)
Oba z nich są dość neutralne i bardzo dobrze sprawdzają się na co dzień, gdy lakier nie powinien być zbyt krzykliwy :). Dostępne w Naturach i Rossman'ach.

Łapacz snów

Jako że przez ostatnie dwa lata miewam co jakiś czas koszmary senne, zainteresowały mnie łapacze snów :)
Niezależnie od tego czy jest to "efekt placebo" czy rzeczywiście coś w tym jest, wykonałam własny. Zawiesiłam go nad łóżkiem i przyznaję, że od jakichś dwóch tygodni mam same przyjemne sny, a tych koszmarnych nawet jeżeli są to nie pamiętam i nie budzą mnie w nocy :).
Historia tego amuletu jest bardzo interesująca:

"Indianie wierzący w nadprzyrodzoną moc łapaczy snów powiadają, że sny, zarówno te dobre, jak i złe, zsyłane są z ciemnego, nocnego nieba. Złe sny, jako te wielkie i niezdarne, wpadają w sieć i grzęzną w niej, by pod wpływem promieni porannego Słońca wyparować wraz z rosą. Dobre sny, jako małe i sprytne przeciskają się i po piórze spływają delikatnie na śpiącego, uprzyjemniając mu odpoczynek. Mówi się też, że kolisty kształt jego ramy symbolizuje cyklicznie powtarzający się krąg czasu, Matkę Ziemię, cztery strony świata, w których żyją ludzie. Sieć wyobraża jedność rodziny z wszystkimi jej powiązaniami, zaś więzy - więzy rodzinne. Łapacze snów należy zawieszać w miejscu, w którym może go dosięgnąć poranne promienie słoneczne.
Łapacze snów wyrabiane z wierzby i zwierzęcych ścięgien, nie służyły ich użytkownikom zbyt długo. Wierzba wysychała, a napięcia ścięgien słabło. Miało to przypominać zarazem o tym, że młodość wcale nie jest wieczna. (...)
Pewna opowieść mówi o tym, jak to Asibikaashi (Kobieta Pająk) pomagała Wanabozhoo zwrócić ludziom Giizis (Słońce). Wtedy to u zarania narodu Indian Chippewa, wszystkie ich narody żyły w jednym miejscu na Wyspie Żółwia. Kiedy jednak rozproszyli się po czterech stronach Ameryki Północnej, Asibikaashi nie była już w stanie móc odwiedzać wszystkie kolebki. Dlatego też matki, siostry i babcie zapoczątkowały zwyczaj tkania dla każdego noworodka magicznych pajęczyn. (...)
Często powtarzana przez Indian legenda mówi, że dawno temu pewna stara kobieta pod sklepieniem swego szałasu zobaczyła pająka tkającego sieć. Obserwowała go i podziwiała jego pracę. Chroniła pajęczynę, bo wokół biegały dzieci, które mogły ją zniszczyć. Kiedy pająk zakończył swą pracę, do sieci zaczęły wpadać różne owady. Pewnego dnia pająk postanowił odejść. Zanim to uczynił, podziękował kobiecie:
- Dziękuję ci bardzo, że mnie chroniłaś i osłaniałaś. W dowód wdzięczności ofiaruję ci niezwykły podarunek. Dam ci moją pajęczynę, która odtąd będzie chwytała wszystkie sny, które wejdą do twego namiotu. O świcie wszystkie twoje złe sny odejdą. (...)
Aby łapacz zatrzymał wszystkie złe sny a przepuszczał tylko dobre, powinien mieć niektóre z następujących ozdób:

  •  koraliki: spełniają sny
  • pióra: spełniają sny i symbolizują oddech lub powietrze
  • róg jelenia: daje powodzenie w łowach
  • kawałek modrzewia lub szałwi: daję zdrowie
  • futerko: zapewnia wygodę i ciepło
  • koński włos: daje wytrzymałość
  • turkus: sprowadza siłę
  • kryształ górski: daje moc
  • pazury: zapewniają ochronę"

Ja swój wykonałam ze starej bransoletki, która posłużyła za obręcz, a pokryłam ją błękitną muliną. Sieć jest po prostu czarną nitką, koraliki znalezione w moim biżuteryjnym skarbczyku. Piórka zebrałam idąc codziennie na uni (moja droga wypada przez lasek przy akademikach :) ).
Metodę podpatrzyłam tutaj:


Toaletka

Moi rodzice spełnili moje kolejne małe marzenie :)
Mam śliczny stolik na toaletkę! Blat został zamówiony w salonie meblowym, a nogi kupione w Castoramie :)
Wszystko zostało skręcone przez mojego tatę :)


Koral i malinka :)

Wracając dzisiaj z pracy wypatrzyłam w przysłowiowym sklepie "za 5 zł" szminki firmy "Miss de France".

Mile zaskoczyły mnie kolory :). Są dość ciekawe, wcale nie takie "babcine" i oczywiste. Marzyła mi się ostatnio pomadka koralowa (nr 12; po lewej) . Przy okazji zgarnęłam jeszcze ciemno-malinową (nr. 06; po prawej) :).
Niestety, zdjęcie nie oddaje tak do końca odcieni. Szminka po lewej jest
zdecydowanie jaśniejsza, a po prawej zdecydowanie ciemniejsza :)
Zdecydowaną zaletą jest cena ;). Kosztowały mnie 2,99 zł za sztukę. Bardzo ładnie się prezentują na ustach, chociaż trzeba uważać bo podkreślają suche skórki. Nie wysuszają, co mnie bardzo mile zaskoczyło. Są nawet dość odporne na ścieranie i jedzenie. Myślę, że będą trwałe.

Za tą cenę zdecydowałam, że można zaryzykować, ale myślę, że będę ich często używała ;) Kolory akurat wiosenne :)

Niestety, koral dał się uchwycić wyłącznie przy świetle lampy :)


Saga o Zbóju Twardokęsku

Druga część sagi i wg mnie
 najlepsza okładka :)
Jestem fanką literatury fantasy i to żadna nowość ;)
Dlatego po prostu zakochałam się w twórczości Anny Brzezińskiej. Ostatnio skończyłam Sagę o Zbóju Twardokęsku. Objętościowo jest to naprawdę sporo godzin czytania. Książki mają średnio po 500-600 stron. Dlatego też trochę mi to zajęło.
Jednak po przeczytaniu poczułam ogromną, nie dającą się niczym zapełnić pustkę. Do dzisiaj się łapię na tym, że odruchowo myślę "Hmmm... co tam dalej się dzieje? Ah tak... już się skończyło".

Jeżeli chodzi o samą autorkę, nie będę powtarzać wikipedii. Jednak Anna Brzezińska jest wg mnie niesamowita. Na pewno jej wykształcenie (mediwistka) jest widoczne w treści i stylu pisania.

Saga składa się z czterech części:
Plewy na wietrze
Żmijowa Harfa
Letni deszcz. Kielich
Letni deszcz. Sztylet

Szczerze mówiąc po czasie ciężko mi już określić co dokładnie działo się w której części, ponieważ są one bardzo obszerne, a akcja na tyle wartka, że czasem ciężko wręcz nadążyć. Nie ma żadnych zastojów akcji. Nie można się nudzić.
Okładka ostatniej części :)
Język jest trudny. Wymaga przystosowania się czytelnika do wyraźnej stylizacji języka na staropolski. Przy okazji widać tu kunszt z jakim Brzezińska operuje wcale przecież nie tak popularnym stylem.
Tym, co jest dla mnie najbardziej zachwycające jest łatwość z jaką autorka splata elementy historii powszechnej, dawną polską obyczajowość, rozmaite mitologie. Całymi garściami czerpie z motywów wielokrotnie już w literaturze używanych, ale sposób w jaki się nimi bawi powoduje, że człowiek uśmiecha się i docenia spryt z jakim łączy bardzo pozornie odległe elementy. Dla mnie to jest esencja kreatywności. Tak definiuję sztukę - wzięcie tego co już znam i stworzenie z tego czegoś co mnie zachwyci. I dokładnie ten typ zachwytu spowodował, że niemalże wpadłam w nałóg - jeżeli akurat nie czytałam, obsesyjnie zastanawiałam się nad tym co dalej.
Kolejnym elementem dla mnie szalenie istotnym jest kreacja poszczególnych bohaterów. Nie ma tu miejsca na bohatera rozmytego, niedookreślonego, nieostrego. Każda z postaci w paru barwnych zdaniach wyłania się na tle fabuły, zyskuje kolory i odpowiedni kształt. Każda z nich ma swój charakter i mnóstwo wad. Dzięki temu nie ma pomyłek w ich identyfikowaniu, a całość zyskuje specyficzny pazur i jakość.
Wreszcie, element który powala - misterna pajęczyna losów. Losy bohaterów są ze sobą splecione w sposób, który dla mnie jest objawem geniuszu. A koniec losu każdego z bohaterów jest dla mnie zaskakujący. Szczególnie jeżeli cofnę się pamięcią do momentu gdy bohater wkracza na scenę.
Okładka trzeciej części sagi ;)
Trochę konkretów: uwielbiam Złociszkę. Przez całą sagę ciągle na nią czekam. Jej rozdarcie pomiędzy powinnością a namiętnością (bo nie do końca o miłość tu chodzi) jest niesamowicie ludzkie. Mimo, że jest rozkapryszoną córeczką tatusia, jej zaradność powoduje, że nie mogę przestać jej kibicować.
Co do samego Twardokęska... Irytuje mnie trochę jego przeistoczenie ze "zbója" w "zbójeckiego hetmana" i bohatera. Jednak sam proces jest dość interesujący z czysto psychologicznego punktu widzenia. Aczkolwiek ta postać zwykle działa mi na nerwy. I to również ma swój urok ;)
Nie porusza mnie romans dwójki głównych bohaterów - Szarki i Koźlarza. Dużo bardziej przejmujący dla mnie jest trudny związek Wężymorda i Zarzyczki (Selveiin). Nigdy tak naprawdę nie wiadomo, czy ich miłość jest prawdziwa czy to tylko efekt igraszki bogów. Tak czy inaczej, ich uczucie było jedynym, które mnie tak naprawdę poruszyło i zmusiło do łez. Może też trochę dlatego, że nigdy nie chciała bym się znaleźć na miejscu  "Żalnickiej księżniczki".
Wracając do samej Szarki... Zachwyca mnie jako postać. Jest doskonale dopracowana, dopieszczona. Zawieszona gdzieś pomiędzy rzeczywistością a światem nierzeczywistym cały czas zdaje się być nie z tego świata. Cały czas wywołuje u czytelnika lęk, cały czas się zastanawiam kiedy zmieni się w obłok dymu bądź odleci na nagle wyrosłych skrzydłach. Najbardziej zastanawia mnie jej ból. Jest niesamowicie rzeczywisty.
Okładka pierwszej części sagi :)
Cała książka wypełniona jest postaciami, które popychają akcję naprzód a potem znikają żeby skończyć swoją własną historię. Te przystanki również są bardzo interesujące - takie małe historie ukryte w większej. Zaryzykuję nawet stwierdzenie że to powieść polifoniczna. Nagromadzenie wątków i ich sprzężenie zdecydowanie można określić tym mianem.

Przez te wszystkie powyższe elementy całość jest niesamowicie realistyczna. Dla mnie po prostu zachwycająca i perfekcyjna. Zapewne pominęłam sporo wad, ale ja ich nie widzę. Jest to obecnie zdecydowanie moja ulubiona książka :)

Jonquille

Dostałam je wczoraj od mamy mojego M. :)
Naprawdę nie spodziewałam się, że tak szybko zakwitną. Dzisiaj są już 3 kwiatki, a wczoraj nie było jeszcze żadnego. Praktycznie "zażółciły" się na moich oczach :)

Żel do oczu Flos-lek

Produkty do oczu firmy Flos-lek są już legendą :) Pozytywne odczucia wobec tych produktów ma chyba każdy. Dlatego też zapragnęłam sprawdzić to na własnej skórze - dosłownie ;).

Zdecydowałam się na wersję z rumiankiem, przeznaczoną do oczu podrażnionych makijażem, bo w zasadzie tylko takiej pielęgnacji skóra moich oczu potrzebuje :). Wiem, że niesamowite efekty daje trzymanie w lodówce. Jednak mnie zupełnie zadowala efekt trzymania w szafce w łazience ;). 
Zachwycająca jest natychmiastowa ulga. Lubię też fakt, że eliminuje wszelkie suche skórki, które czasem lubią się pojawiać w moich zewnętrznych bądź wewnętrznych kącikach :).
Generalnie rzecz biorąc nie mam zastrzeżeń ^^
Konsystencja jest bardzo przyjemna i żel jest na pewno bardzo ekonomiczny - wystarczy musnąć palcem i ta ilość wystarczy na całe oko i przestrzeń pod okiem. Mój żel jest przezroczysty o żółtawym zabarwieniu. Ciekawa też jestem jak zadziała wersja do oczu podrażnionych, którą zamierzam podrzucić mojemu M. a który nosi soczewki kontaktowe. Więc pewnie jeszcze kiedyś o tym opowiem ;)

Sałatka ziemniaczana

Tradycyjna potrawa kuchni niemieckiej, ale ja akurat nauczyłam się ją jeść bywając w Szwecji :). Występuje tam w naprawdę wielu odmianach - z pomidorami, krewetkami a nawet ciemną fasolą w wersji meksykańskiej. Ja bardzo lubię tę podstawową wersję.
Danie jest o tyle przyjemne, że dość tanie i nie wymaga żadnych wymyślnych składników, a przy dobrze wyważonym smaku może być naprawdę smaczne ^^.

Składniki:
4 średniej wielkości ziemniaki
1 cebula
2 ogórki kiszone średniej wielkości
1 łyżka majonezu
1 łyżeczka musztardy
jogurt naturalny
pieprz, sól
ocet jabłkowy

Ziemniaki ugotować w mundurkach i ostudzić. Następnie pokroić je, wraz z cebulą (ja użyłam ciemnej dla większej różnorodności kolorów i łagodniejszego smaku) i ogórkami w dość drobną kostkę. W miseczce zmieszać jogurt, majonez, musztardę i dodać parę kropelek octu jabłkowego (dodaję go aby uzyskać bardziej wyrazisty smak, ale nie jest to konieczne). Doprawić solą i pieprzem. Wymieszać warzywa z sosem i gotowe :)

Porcja zaspokoi 3-4 osoby :)

Lana Del Rey

Absolutnie oszalałam na punkcie jej albumu "Born to die".
Pierwszym, co mnie zachwyciło była barwa. Ciężka, matowa, ciemna, przeplatana z dziewczęcym brzmieniem, wręcz dziecięcym.
Podoba mi się też sposób w jaki eksponuje swój głos. Nie stosuje zbędnych ozdobników. Śpiewa bardzo prosto, pozwala wybrzmieć frazie.
Przypomina mi w tym trochę Amy Winehouse, podobnie jak momentami w ubiorze czy makijażu (widać go dobrze w teledysku "Born to die"). W moim odczuciu w podobnym stylu są też układane teksty piosenek. A przynajmniej mi się tak kojarzą ;)
Jednak ogólnie Lana pozuje na hollywoodzką aktorkę lat 30' i 40' XX wieku. Szczególnie poprzez sposób ubioru i fryzurę - dość ciężkie, bujne, blond loki. Elementem, za który ją uwielbiam są czerwone usta - zawsze podkreślone.
Po prostu zakochana jestem w teledysku do tytułowej piosenki "Born to die":

Kaplica, tygrysy, sugestywne gesty - lubię to. 
Ostatnim co stanowi dla mnie ogromną zaletę jest oprawa muzyczna. Dominują instrumenty klasyczne, "naturalne", co jest dla mnie szalenie ważne. Fortepian, smyczki, a nawet cała orkiestra w doskonały sposób podkreślają jej barwę. Zdaję sobie sprawę, że to element sugestii względem jej inspiracji Hollywoodem :). Jednak moje małe zboczenie zawodowe jest w ten sposób świetnie zaspokojone ;)

Urok selera ;)

Kolejna wariacja na temat "Kuchnia studencka przed przelewem" ;)
Zupa z selera okazała się być niesamowicie wręcz prosta ^^
Składniki:
Średniej wielkości seler
2 cebule
3 ząbki czosnku
1 (100g) serek topiony
bulionetka warzywna (lub po prostu kostka rosołowa)


Należy obrać i zetrzeć seler, zalać wodą nieco ponad poziom wiórków i zagotować. Cebulę pokroić w piórka i wrzucić razem z selerem do przegotowania. Gdy oba warzywa będą już miękkie, wrzucamy bulionetkę (kostkę rosołową) i obieramy ząbki czosnku, trzemy do zupy. I znów czekamy aż się zagotuje. Na koniec ląduje serek topiony rwany na kawałki. Gdy się rozpuści pięknie zabieli zupę. Można oczywiście jeszcze zabielić ją mąką i np. jogurtem, ale wg mnie jest to zbędne.
Voila! Smacznego ;)

Makaron z sosem serowo-paprykowym


Proste, szybkie i bardzo smaczne danie, które można wykonać praktycznie nie posiadając żadnych umiejętności kuchennych :)

Składniki:
1 papryka czerwona
1 papryka żółta
2 średniej wielkości cebule
3-4 ząbki czosnku
pół kostki sera typu feta firmy Favita
ok. 250 g makaronu spagetti 
pieprz, sól
odrobina oleju do smażenia

Należy najpierw skroić cebulę w kostkę i zeszklić na patelni. Potem pokrojone w kostkę papryki wrzucić do cebulki i poczekać chwilkę cały czas mieszając aż puszczą wodę. Następnie dolać 1/4 szklanki wody i dusić chwilkę warzywa. Zetrzeć ząbki czosnku i dalej mieszając dusić warzywa. Wreszcie na samym końcu wrzucić ser pokrojony w kostkę i cały czas mieszać na małym ogniu, do momentu gdy wszystkie kosteczki się rozpadną, a sos zrobi się gęsty i jednolity. Wrzucić do niego ugotowany makaron spagetti i starannie wszystko wymieszać. Wcinać ;)
Porcja wystarczy spokojnie na 3-4 osoby.

Próbowanie, testowanie ;)

Ostatnimi czasy jestem obdarowywana próbkami, co mnie oczywiście bardzo, bardzo, bardzo cieszy ;)
Jakiś czas temu dzięki uprzejmości Kasi z MMD otrzymałam naprawdę sporą ilość próbek Emolium:
Mam zamiar niedługo podzielić się wrażeniami na ten temat, bo testuję te dwa produkty już od jakiegoś czasu. A przy okazji pewnie dorzucę jeszcze parę kosmetyków, które dobrze działają na skórę alergiczną ;)

Natomiast dzisiaj odebrałam na poczcie paczuszkę z Anglii od mojego kochanego M. :*
Zwykle jest tak, że próbki kosmetyków rozsyłane są tylko na terenie UK. Moje więc mają małe międzylądowanie u mojego mężczyzny ;)
I oto czym się ze mną podzielił:


Tak, balsam z Garniera to "próbka" którą swego czasu firma rozsyłała chętnym ;) I w zasadzie tylko to znalazłam i tego się spodziewałam. Mam jakiś taki sentyment do Garniera, obok Nivea to moja ulubiona marka pielęgnacyjna.
Miłą niespodzianką były próbki Herbal Essences, z których już miałam wcześniej okazję korzystać dzięki uprzejmości mojego M., a które pachną wręcz obłędnie kokosem. I oprócz tego trzy zestawy próbek balsam+krem do twarzy z Nivea. Jestem po prostu zachwycona <3 

Miłego weekendu ;)
Pędzę złapać swój lot do Poznania ;)