Lana Del Rey

Absolutnie oszalałam na punkcie jej albumu "Born to die".
Pierwszym, co mnie zachwyciło była barwa. Ciężka, matowa, ciemna, przeplatana z dziewczęcym brzmieniem, wręcz dziecięcym.
Podoba mi się też sposób w jaki eksponuje swój głos. Nie stosuje zbędnych ozdobników. Śpiewa bardzo prosto, pozwala wybrzmieć frazie.
Przypomina mi w tym trochę Amy Winehouse, podobnie jak momentami w ubiorze czy makijażu (widać go dobrze w teledysku "Born to die"). W moim odczuciu w podobnym stylu są też układane teksty piosenek. A przynajmniej mi się tak kojarzą ;)
Jednak ogólnie Lana pozuje na hollywoodzką aktorkę lat 30' i 40' XX wieku. Szczególnie poprzez sposób ubioru i fryzurę - dość ciężkie, bujne, blond loki. Elementem, za który ją uwielbiam są czerwone usta - zawsze podkreślone.
Po prostu zakochana jestem w teledysku do tytułowej piosenki "Born to die":

Kaplica, tygrysy, sugestywne gesty - lubię to. 
Ostatnim co stanowi dla mnie ogromną zaletę jest oprawa muzyczna. Dominują instrumenty klasyczne, "naturalne", co jest dla mnie szalenie ważne. Fortepian, smyczki, a nawet cała orkiestra w doskonały sposób podkreślają jej barwę. Zdaję sobie sprawę, że to element sugestii względem jej inspiracji Hollywoodem :). Jednak moje małe zboczenie zawodowe jest w ten sposób świetnie zaspokojone ;)