Koktajl truskawkowy

Zawsze mam ze sobą coś do ust. W kieszeni, torebce, na biurku. Ciągle je smaruję czymś i się nad nimi pastwię. Głównie dlatego, że bardzo lubię ten element swojej twarzy i szczególnie zależy mi na tym, żeby zawsze dobrze wyglądał.

Niestety, ta pułapka sprawia, że ciągle kuszą mnie wszelkiego rodzaju produkty do ust. Tym razem, zachęcona dobrymi opiniami RedLipsticMonster, skusiłam się na błyszczyk z Essence z serii Stay with me, w odcieniu o wiele mówiącej nazwie '02 My favourite milkshake'.


Wiszące błyskotki

Błyskotek ciąg dalszy. Tym razem te zwisające, żyjące w zgodzie z grawitacją. Brakowało mi jakichś nowych zawieszek, więc stworzyłam sobie dwie nowe :)

Ostatnio spodobały mi się zawieszki wieloelementowe. Jednocześnie nazbierało mi się trochę interesujących elementów biżuterii, które do niczego nie pasowały, ale same w sobie były bardzo ładne. Postanowiłam je wymieszać, dodać trochę łańcuszka i voila! :)




Adorosa radzi ;)

Wybierając kierunek studiów, nastawiałam się głównie na jego użyteczność. Dlatego staram się jak najczęściej używać swojej wiedzy w praktyce. Przy okazji, daje mi satysfakcję możliwość doradzenia komuś w trudnej sprawie.


Nowości z LdB

Przybyła do mnie zza Bałtyku kolejna dostawa kosmetyków pielęgnacyjnych szwedzkiej firmy Lait de Beaute. I przyznaję, że po raz kolejny jestem zachwycona tym faktem.

W ciągu roku od ostatniej dostawy, zużyłam wspólnie z mamą niemalże wszystko. I powoli zaczynało mi się robić smutno na myśl o tym, że szybko się skończą moje ulubione balsamy i kulki. Ale zostałam mile zaskoczona kolejnymi produktami.



Uwielbiam dezodoranty w kulce tej firmy. Są niesamowicie delikatne i nigdy mnie nie podrażniły. I przepięknie pachną. Ten akurat pachnie pięknie kwiatowo, jaśminowo jak nazwa wskazuje ;).



W tym balsamie zakochałam się od pierwszego niucha. Pachnie przepięknie owocami, głównie mango. Ma dość lekką konsystencję i całkiem niezły skład. Nie jest wolny od konserwantów i stabilizatorów, ale oleje roślinne występują już od trzeciego miejsca w składzie. Najbardziej zaskoczył mnie olej rzepakowy, ale jako że balsam świetnie nawilża - najwyraźniej się sprawdza :).


Z ostatnim prezentem jeszcze się bliżej nie zapoznałam, ale zapach ma bardzo energetyzujący. Skład jest dość krótki, ale nie powala. Natomiast nie boję się stosowania go, ponieważ nigdy żaden produkt tej firmy nie zrobił mi krzywdy. I jak tylko się z nim zapoznam, dam znać ;).

Przyznaję, że mam słabość do szwedzkich produktów, a ich dobre działanie tylko wzmaga moją sympatię. Produkty LdB rzekomo mają się pojawić w Polsce. Jak dotąd nigdzie ich nie widziałam, ale byłoby miło gdyby zaszły zmiany w tym względzie ;)

Kremowy dmuchawiec

Koszulek nigdy za wiele. Ostatnio zanotowałam w szafie deficyt krótkich rękawków i postanowiłam to nadrobić. Kreatywnie i niskim kosztem. Dzisiaj prezentuję pierwszą z nich ;)

Wybór padł na dmuchawca. Zobaczyłam taki motyw w paru miejscach i niesamowicie mi się spodobał! Co ciekawe, dzisiaj szukając przykładów, znalazłam niemal identyczną koszulkę na jednej ze stron. Wcześniej jej nie widziałam, więc jakkolwiek mało prawdopodobnie to wygląda - tak się złożyło ;)



Kupiłam w pierwszym lepszym lumpeksie ładnie skrojoną, granatową koszulkę z dobrej jakości materiału. Kosztowała mnie chyba 1 zł z tego co pamiętam. A potem zajrzałam do pasmanterii po mulinę. Wyrysowałam wszystko kredą i wyhaftowałam w ciągu dwóch odcinków serialu ;)


Myślę że efekty są całkiem ładne i będzie się dobrze nosić. No i zaoszczędziłam coś koło 50 zł. Nakład pracy też nie był jakiś monstrualny, a mam oryginalną koszulkę. Lubię takie proste, szybkie, ekonomiczne i efektowne rozwiązania ;)



Błyszczy i cieszy

Bez błyskotek żyć nie potrafię. Tak samo jak bez robienia błyskotek. Dlatego też nie mogło być inaczej i mając dużo czasu zabrałam się za kolejne ;)

W tym roku popularne stało się skrzyżowanie bransoletek koralikowych z charmsami. Jako, że oba te trendy biżuteryjne lubiłam, ich połączenie również przypadło mi do gustu. Funkcjonują pod różnymi nazwami. Sklep E-ribbon ma serię MeLikeU, Goti również ma je w swojej ofercie. Jednak, tworzone z prawdziwych kamieni, są dość drogie. Koszt jednej waha się od 20-40 zł. Zdecydowanie nie moje klimaty cenowe ;). Dlatego postanowiłam zrobić sobie ich kilka sama ^^.


Użyłam koralików szklanych i zwykłej żyłki jubilerskiej. Polecam też zainwestować w specjalne moduły do podwieszania zawieszek. Wygląda to dużo bardziej estetycznie niż ogniwko na żyłce między koralikami. No i koszta zdecydowanie mniejsze, gdyż kupując na Allegro zwykle za przesyłkę płaci się raz, a bywa, że 50 szt. koralików kosztuje 1 zł. Wystarczy nieco poszukać. 


Kolorystyka moja, czyli dość uniwersalna. Wszystko zachowane w kolorach szarych, bieli, czerni i błękitach. Podejście praktyczne - do wszystkiego będą pasowały. I pasują zarówno na co dzień jak i na jakąś bardziej specjalną okazję.


Dość słodkie i dziewczęce, ale takie właśnie podobają mi się najbardziej :)

Koral i mięta

Zawsze bardzo zwracałam uwagę na kolory w swoim otoczeniu. Nie lubię przedmiotów w kolorach przypadkowych, co do których nie miałam możliwości wyboru. Nawet wybierając szczoteczkę do zębów w drogerii, szukam tak długo aż znajdę odpowiadający mi kolor. Barwy mają dla mnie znaczenie ;)

Dlatego też tak bardzo się ucieszyłam kiedy w końcu znalazłam lakier w przyzwoitej cenie, który zaspokoił mój głód na koralową kolorówkę. 


Lakiery Rimmel 60 Seconds były co prawda popularne zeszłego lata, ale wtedy nie znalazłam wśród nich nic interesującego. Będąc w drogerii zobaczyłam ten piękny odcień o dużo mówiącej nazwie Coralicious (nr 430) i przepadłam. A jako, że cena nie była skandalicznie wysoka, powędrował ze mną do domu. Uwielbiam szeroki pędzelek, dzięki któremu łatwo mi nanieść lakier. Wysycha rzeczywiście bardzo szybko. Niestety, bez topcoatu jest bardzo nietrwały. Ale jestem mu to w stanie wybaczyć ;).

Ostatnio sporo przebywam w domu, a więc i sporo sprzątam. Nadrabiam różne zaległości, szorując miejsca, które na co dzień nie przyciągają uwagi. I zawsze, ale to zawsze, robię to w rękawicach.


Ucieszyłam się więc bardzo, kiedy w Lidlu wypatrzyłam te miętowe. Bo też dlaczego nie wyglądać dobrze w czasie sprzątania :P? Dwie pary kosztowały ok. 3 zł. Nie są co prawda najlepszej jakości i szybko się odbarwiają, ale ponownie - kolor powoduje, że mogę im to wybaczyć ;).

Toniki Ziaji

Nie jestem jakąś wielką fanką tonizowania skóry, ale doceniam ten typ kosmetyków jako doskonałe do przecierania twarzy rano czy używania jako rozpuszczalnika dla cieni na mokro. Mam też względem nich proste wymagania.

Interesują mnie toniki o prostym, naturalnym składzie i niskiej cenie. W moje potrzeby idealnie wpasowują się toniki z Ziaji. Koszt buteleczki wielkości 400 ml wynosi ok 6-7 zł. 



Mają całkiem niezłe składy, jak na drogeryjne wytwory. Oczywiście nie uniknie się PEGów i substancji aromatyzujących, ale jest ich stosunkowo mało i występują pod koniec składu. Natomiast zwykle na 2-3 miejscu znajduje się wyciąg z rośliny będącej głównym bohaterem toniku. Nie wysuszają skóry i doskonale nadają się do robienia kresek cieniami na mokro.

Myślę, że za te pieniądze to doskonały produkt. Ciekawią mnie jeszcze toniki z serii Ziaja Sopot i jaśminowej. Może się kiedyś skuszę ;)

Wytrawny arbuz

Nie jestem specjalną fanką mieszania deseru z przystawką. Zwykle unikam połączeń dań wytrawnych ze zbyt słodkimi produktami. Jednak są pewne wyjątki jak dynia w occie na słodko czy hawajska pizza. A teraz mam kolejny powód do łamania mojej niepisanej zasady.

Od jakiegoś czasu namiętnie oglądam kanał Kocham Gotować. Kiedyś bardzo nie lubiłam twórcy, teraz jakoś polubiłam. I tam znalazłam inspirację do mojego eksperymentu, konkretnie tu.


Uwielbiam to połączenie - soczysty, słodki arbuz i słony ser. Do tego oliwki, nieco fasolki i było cudownie. Oczywiście jest to moja wersja, nieco zmodyfikowana. Między innymi odpuściłam sobie oliwę z oliwek. Na takie szybkie drugie śniadanie jak znalazł. A że teraz sezon na arbuzy, to wyjątkowo przyjemnie się je wcina.


Tak przy okazji, polecam produkty mleczne Pilos dostępne w Lidlu. Mają niesamowite składy! Żadnych konserwantów, ulepszaczy i innych świństw. I smakują świetnie. Powyższy serek to taki sałatkowy typu greckiego inaczej typu feta. Dość miękki, kruszy się i jest mocno słony. Bardzo lubię ten typ sera i niezwykle często używam. Pasuje mi do wielu okazji.


Mnóstwo kolorów, smaków i miłe zaskoczenie :)

Puder bambusowy

Jako posiadaczka cery mieszanej, nieustannie borykam się z 'lśnieniem' w strefie 'T'. Nieustannie bawię się pudrami, zmieniam je i testuję. A tu mam kolejny, interesujący produkt.

Mowa o pudrze bambusowym. Przede wszystkim, do zakupu skłoniły mnie pozytywne recenzje i genialny skład - w 100% naturalny ;). Przystępna cena, czyli 9,90 zł za 10g (tutaj), również nie odstrasza. Wbrew pozorom, wychodzi tego spore pudełeczko, bo jak to puder - jest lekki. Kupiłam go razem ze współlokatorką i odsypałam połowę.



Z czego dokładnie powstaje?

"Ponad 90% pudru stanowi zmikronizowana krzemionka, która optycznie wygładza skórę, dając wrażenie wypoczętej, z idealną poświatą. (...) Puder bambusowy otrzymywany jest ze specjalnego gatunku bambusa porastającego lesiste wzgórza Indii. Drzewo bambusowe jest najszybciej rosnącą rośliną na świecie osiągającą wysokość aż do 35-40 metrów. Puder otrzymywany jest z rdzenia łodyg tego drzewa, bardzo bogatych w krzem. Po odpowiednim zmikronizowaniu otrzymujemy pyłek, którego wielkość cząstki wynosi do 5 mikronów."

Według mnie sprawdza się nieźle :). Na pewno nie powoduje podrażnień ani nie zapycha. Dyskutowałabym z deklarowaną przez producenta trwałością, ale wobec jego zalet, jestem w stanie to przeżyć ;). Wytrzymuje spokojnie 6-8h. Daje bardzo ładny, naturalny efekt na twarzy. Cudownie rozprowadzają się na nim róże, można je niesamowicie zblendować.



Przechowywany w pudełeczku po pudrze Inglota, zaczął się nieco kuleczkować, co nie przeszkadza w aplikacji, ponieważ pod wpływem pędzla wraca do swojej zwykłej, sypkiej formy. Nakładam go swoim nabytkiem z Joursny (rzut oka). Jest niezwykle wydajny. Moje 5g służy mi już od początków czerwca i na moje oko, do końca listopada dam sobie spokój z kupowaniem pudrów ;)

Generalnie rzecz biorąc jestem z niego zadowolona i jeżeli nic mnie mocniej nie zainteresuje, pewnie skuszę się na kolejne opakowanie :)