Biały pieprz

Pieprz jest przyprawą wręcz pospolitą, obok soli zawsze znajduje się na stole i w kuchni. Używamy go do chyba wszystkiego co pikantne a i w deserach znajduje zastosowanie. Ale mamy go też kilka rodzajów, określanych ze względu na kolor. Każdy z nich jest inny, specyficzny i znając dokładne różnice między nimi można się nim w pewien sposób bawić, wydobywając z codziennych potraw rozmaite niuanse smaku. Przy okazji, pieprz doskonale wpływa na trawienie i pomaga organizmowi uporać się ze szczególnie ciężkimi potrawami. Jest tez w niewielkim stopniu moczopędny.
Moim ulubionym rodzajem jest zdecydowanie pieprz biały. Dość delikatny, o lekko korzennym smaku i zapachu, ciężko jest z nim przesadzić. Od pewnego czasu mam mały moździerz więc staram się kupować pieprz ziarnisty i ucierać go na bieżąco. Uwielbiam jego efekt.
Pieprz biały jest dojrzałą jagodą wiecznie zielonego pnącza pochodzącego z Indii. Po zebraniu poddaje się go fermentacji a następnie usuwa zewnętrzną powłoczkę. Na koniec suszy się je, aż uzyskają jasną, kremową barwę. I wtedy są gotowe do użycia.

Najbardziej znanym rodzajem pieprzu jest czarny. Jest to po prostu nie do końca dojrzała jagoda pieprzu, którą się zrywa i suszy na słońcu, aż stanie się brunatno-czarna. Ma dużo ostrzejszy smak od białego, jest bardziej zdecydowany i można użyć go mniej. Ma delikatnie drażniące działanie względem żołądka.
Z kolei wersja zielona to niedojrzała jagoda pieprzu poddana obróbce chemicznej w czasie suszenia, dzięki której zachowuje zielony kolor oraz staje się bardzo łagodna w smaku, wręcz słodkawa. 

Ostatnią dość znaną odmianą pieprzu jest cayenne. Chociaż w zasadzie nie jest to pieprz, a sproszkowana, bardzo ostra, czerwona papryczka. Ma dobry wpływ na ludzki organizm - przyspiesza metabolizm i obniża poziom cholesterolu. Ma też znikome właściwości przeciwbólowe. 

Wykorzystana okazja

Skorzystałam z okazji jakie przede mną roztoczyły kupony w Super Pharm i nabyłam w piątek dwie rzeczy, o których już od dawna myślałam.


Wykorzystałam swój kupon na Maybelline Afinitone i dzięki temu zapłaciłam za niego 16,49 zł podczas gdy normalnie cena waha się od 25-30 zł. Mam najjaśniejszy odcień na polskim rynku 03. I jak na razie mogę powiedzieć, że bardzo ładnie wpasowuje się w moją karnację i dość długo utrzymuje. Jak większość użytkowniczek, denerwuje mnie opakowanie. Co do reszty, pewnie z czasem określę co mi pasuje a co nie :)
Drugą rzeczą jest pianka do mycia twarzy Lirene. To jest coś bajecznie zachwycającego dla mnie. Przede wszystkim, podoba mi się bardzo forma. Mycie taką bitą śmietaną twarzy jest bardzo przyjemnym doznaniem. Przy okazji ma obłędny zapach. Bardzo go lubię. Dodatkowo nie przesusza mojej skóry i nie szczypie w oczy, a radzi sobie z całym makijażem. Ciekawi mnie na jak długo wystarczy mi to 150 ml, ale mam nadzieję, że okaże się dość ekonomicznym produktem i zagości na stałe w mojej kosmetyczce :). Przy czym cena też nie jest zła - 16, 49 zł, dokładnie tyle samo co za podkład.



Mentha

Skoro już tak mnie urzekły miętowe dodatki i sam ten kolor tej wiosny, stwierdziłam, że czas napisać coś na temat samej mięty.
Jest to chyba jedno z najbardziej rozpowszechnionych ziół na świecie, występująca w Europie, Afryce i Azji w ok. 30 gatunkach.
Ceniona jest przede wszystkim ze względu na swój intensywny, orzeźwiający olejek eteryczny, który wykorzystuje się od gastronomii po kosmetykę. Choć akurat ta cecha jest typowa dla tylko kilku gatunków.
Interesujące jest również pochodzenie nazwy tego zioła:
"Nazwa rodzaju Mentha pochodzi z greckiego od imienia nimfy Menthe (Mente, Minto, Minta, Minte), zamieszkującej Podziemie i będącej kochanką Hadesa. Ten chcąc ją uchronić przed zazdrością i prześladowaniami Persefony (żony) zamienił nimfę w roślinę miętę.".
Źródło: Wikipedia (http://pl.wikipedia.org/wiki/Mi%C4%99ta)

W Rzymie Mente stała się boginią personifikującą ludzki rozum. Zdaniem Pliniusza mięta pobudzała działalność mózgu, dlatego adepci filozofii w Rzymie nosili wianki ze świeżej mięty. Zaś w medycynie Pliniusz zalecał napar z mięty jako łagodzący migrenę. Już w starożytnych Chinach i Egipcie były używane rośliny z rodziny znanej nam mięty (po raz pierwszy wymieniona w papirusie Ebersa). Egipcjanie oprócz właściwości leczniczych wykorzystywali miętę przy balsamowaniu zwłokW okresie średniowiecza wykorzystywano miętę przede wszystkim wg zaleceń Awicenny - wybitnego ówczesnego perskiego lekarza, filozofa i uczonego.

Dwa najbardziej znane i rozpowszechnione gatunki to mięty zielona i pieprzowa.
Mentha spicata czyli właśnie ta mięta zielona, to ta którą często można znaleźć w sklepach jako sadzonki. Chętnie kupujemy ją i dodajemy do potraw a także parzymy. Jej delikatny smak ma właściwości przyjemnie orzeźwiające ale i uspokajające. W medycynie ludowej uznaje się ją za doskonały środek na drobne dolegliwości żołądkowe. A jak to robi? Po prostu pobudza śluzówkę żołądka i stymuluje wydzielanie żółci. Dzisiejszym odpowiednikiem tego remedium są np. miętowe krople na żołądek. Sam olejek, który jest dla nas tak kuszący nazywa się karwonem i ma on działa stymulująco na ośrodkowy układ nerwowy. Co ciekawe, taka mięta która rośnie u nas w ogródki ma zapach... kminku. A przynajmniej karwon jest składnikiem olejku kminkowego. 
Drugim chętnie wykorzystywanym przez człowieka gatunkiem jest mięta pieprzowa, nazywana też miętą lekarską: mentha piperita. Co ciekawe, została wyhodowana przez człowieka z dwóch innych gatunków mięty, w Anglii w XVIII wieku i tam wprowadzona do uprawy. Jest banalnie prosta w uprawie (a wręcz uprawia się sama, co widzę doskonale u siebie w ogrodzie - rośnie gdzie i jak chce), rozmnaża się wegetatywnie poprzez kłącza i jest mrozoodporna. Dzisiaj dorobiła się już mnóstwa odmian np. mięty pieprzowej białej, zwanej też francuską, mięty pieprzowej czarnej czyli angielskiej lub mięty pieprzowej węgierskiej.
Jest dużo bardziej bogata w interesujące substancje niż jej koleżanka, mięta zielona. Zawiera między innymi kwas askorbinowy, rutynę, karoten (znany przecież z marchewki, a ja osobiście w życiu sama bym nie wpadła na to, że jest on w mięcie) no i oczywiście olejek miętowy, z bardzo dużą zawartością mentolu, który możemy znaleźć w gumach do żucia, pastach do zębów i miętówkach. Jest to sprytna substancja oddziałująca na receptory zimna u człowieka i tym samym oszukująca nasz układ nerwowy poprzez wywołanie uczucia chłodu. Oprócz osławionego wpływu na poprawę pracy układu pokarmowego, olejek miętowy ma też delikatne działanie uspokajające i przeciwbakteryjne. Ze względu na łatwość uprawy i intensywny olejek jest głównym surowcem przemysłowym - chemicznym, perfumeryjnym, farmaceutycznym, spożywczym (m.in. do wyrobu słodyczy) oraz tytoniowym.
Mięcie przypisywane są właściwości magiczne. Jej napary, zgodnie z wierzeniami ludowymi, są w stanie odgonić złe myśli, a zawiązana gałązka mięty na supełki w jedwabiu i włożona do łóżka zapewnić ma wierność małżeńską. Ponadto w czarostwie uważana za "zimne zioło" doskonale działa jako bariera dla złych duchów - w tym celu należy umieścić jej pęczki w okolicach drzwi i okien.
Poniżej pobudzający napar na bazie mięty z mojego ogrodu z dodatkiem odrobiny czarnej herbaty liściastej, szczyptą pieprzu i kilkoma kroplami soku z cytryny :)



Olejki zapachowe

Od ładnych paru lat jestem fanką wszelkiego rodzaju źródeł przyjemnych zapachów. Zarówno w kuchni jak i poza nią. Cieszą mnie perfumy i dobrze pachnące kosmetyki. Ale przede wszystkim, lubię nadawać zapach przestrzeni w jakiej mieszkam.
Początkowo zaopatrzyłam się w kadzidełka. Mam ich naprawdę spory zapas. Jednak od jakiegoś czasu przerzuciłam się na kominek do olejków. Zapach jest czystszy i pozbawiony woni dymu. Dlatego mogę je stosować też wtedy kiedy się nie najlepiej czuję bez obawy, że wywołają ból głowy.


Swój kominek kupiłam jakieś dwa lata temu w sklepie " za 4,50 zł" w cenie 8 zł. Uwielbiam jego kwiatowe wzory i ażur który sprawia, że na ścianach pojawiają się świetliste kwiatki. Świeczniki obok są z Jysk'a - też za niewielkie pieniądze, ale już nie pamiętam jakie. Uwielbiam ich koronkowy motyw.
Co do samych olejków - ja używam ich cały rok. Wiem, że wiele osób traktuje je wyłącznie jako element sezonu jesienno-zimowego. Dla mnie sprawdzają się o każdej porze roku - doskonale nadaje się do tego dzisiejszy, deszczowy i chłodny dzień. 
Same olejki zwykle staram się kupować za jak najmniejsze kwoty.

Od lewej: Vanilia (Jysk, 3,50 zł), Jasmine (China Shop, 90 gr), Strawberry (Jowisz, 4 zł), Chocolate (Jowisz, 4 zł), Orange (China Shop, 90 gr) i Tea Tree (China Shop, 90 gr).
Delikatna woń rozchodząca się po pokoju, migoczące świeczki i ich ciepłe światło działają na mnie niezwykle kojąco. Dlatego używam ich dość często i nie waham się mieszać zapachów. Powoduje to również, że każdemu obcemu pomieszczeniu (a tułając się po rozmaitych stancjach ma się z takimi do czynienia) można nadać nieco ciepła i sprawić by stało się bardziej przytulne ;)



Orzeźwiający miętowy powiew

Przeglądając sobie trendy na ten sezon stwierdziłam, że w zasadzie jest tylko jeden, który mi się podoba - miętowy. Wszelkie inne neonowe kolory i pastele pozostają poza orbitą moich zainteresowań. Zadowala mnie jedynie to połączenie błękitu z odrobiną zieleni ;)

Kolor dość zimny, ale przy moim zimowym typie urody świetnie się sprawdza.
Dlatego też będąc wczoraj na drobnych zakupach pozwoliłam sobie na trzy drobiazgi w tym odcieniu:
szal, bluzkę i cienie. Wydałam dosłownie grosze, ale efekt jest - czyli takie połączenie jakie lubię najbardziej :)
Zabrałam ze sobą rozmiar XL, chociaż L była na mnie dobra, ponieważ podoba mi się sposób w jaki się układa - trochę jak mała sukieneczka. Jest też dość długa, co już w ogóle skradło mi serce. Materiał nie jest najlepszej jakości i pewnie niedługo się zniszczy praniem, ale za cenę 9,99 zł mogę to przeżyć.
Szal pokochałam przede wszystkim za jego fakturę. Przypomina tkaninę grubo tkaną, jak jakieś płótno chociaż to 100% poliestru. Bardzo ładnie się układa i doskonale kontrastuje z moją czarną kurtką. Kosztował całe 7,99 zł i był przeceniony z 12,99 zł, z uwagi na wadę której ja jeszcze nie odnalazłam. Sprawił mi dzisiaj chyba największą radość :).

Małe, doskonale współgrające ze sobą duo z essence, wygrzebane na półce z przecenionymi produktami. Jaśniejszy cień ma niestety niezbyt dobrą pigmentację i sporo go musiałam nałożyć, żeby było widać efekt. Natomiast ciemniejszy cień nałożony na mokro nad linią rzęs dał bardzo ładne wykończenie. Myślę, że będę często korzystała z tego efektu :).
Niestety, wszelkie moje miętuski w obiektywie aparatu robią się dość mocno błękitne. Ale na to nie mam wpływu :).
Na koniec dorzucę jeszcze, co było głównym celem mojej wyprawy. A mianowicie były to buty. Te konkretne:

Po całym dniu chodzenia w nich, stwierdzam, że tak wygodnych butów na obcasach jeszcze nie miałam. Świetnie trzymają stopę, nie obcierają, dobrze się w nich nawet biega. Nie są za wysokie, a przy tym dość stabilne. Doskonałe na co dzień :)

Perła Chin

W ramach prezentu imieninowego dostałam od rodziców książkę chińskiej pisarki Anchee Min "Perła Chin". Czytałam już o niej jakiś czas temu i wtedy bardzo chciałam ją dostać w swoje łapki. I bardzo się cieszę, że dość wcześnie do mnie dotarła - wydana została 4 kwietnia tego roku, a więc jest jeszcze gorąca!
Powieść jest o tyle specyficzna, że łączy wątki historyczne, społeczne, kulturowe, ale przede wszystkim jest rodzajem książki biograficznej chińskiej pisarki amerykańskiego pochodzenia Pearl S. Buck. Drugą główną postacią jest fikcyjna postać - przyjaciółka na całe życie, Wierzba Ye.
Kontrast obu tych kobiet jest symbolem różnic między kulturą chińską a amerykańską. A jednak łączy je przyjaźń, która daje o sobie znać przez całe życie - od wczesnego dzieciństwa aż do śmierci w czasie późnej starości. Jest wyczuwalna mimo tego, że zostają rozdzielone w drugiej połowie swojego życia.
Sama Pearl zostaje ukazana jako kobieta niezwykle silna, wyrosła w Chinach potrafi docenić ich dziedzictwo. Operuje zrozumieniem mentalności prostego chińczyka czego nigdy nie będzie w stanie się nauczyć ktoś wychowany w kulturze zachodu. I dzięki temu jest w stanie zbudować swego rodzaju most pomiędzy tymi odmiennymi światami.
Jednak ta opowieść jest jednocześnie pretekstem i tłem dla ukazania historii Chin na przestrzeni niemalże całego XX wieku - od końca XIX do lat 70 XX. Pokazuje całą drogę Chin od feudalnego, carskiego kolosa na glinianych nogach, poprzez obie wojny światowe, wojnę z Japonią, aż do Czerwonej Rewolucji Mao Tse-tunga.
Całość została podzielona na pięć części, a każda z nich jest odrębnym fragmentem życia Wierzby Ye i kończy się zdarzeniem, które wywraca jej świat do góry nogami. Jest to kobieta silna siłą chińskich kobiet - upór niechcianej, jak opisuje to sama Pearl. Jest obdarzona niezwykłą cierpliwością i wolą życia. Nie ugina się nigdy - ani w obliczu wojny, ani w obliczu obozu pracy, więzienia czy śmierci męża. Wytycza sobie jasne cele i dąży do nich podobnie jak kropla drąży skałę - powoli, ale systematycznie naprzód. Nie brakuje jej też odwagi w momentach, które są kluczowe, jak wizyta Nixona, gdy przyznaje się otwarcie do przyjaźni z wrogiem ludu, za co płaci 9 miesiącami ciężkich robót.
Pearl S. Buck
Świat Wierzby i Pearl oparty jest na chrześcijaństwie. Z resztą dzięki niemu Pearl znalazła się w Chinach w wieku 3 miesięcy - za sprawą Absaloma, ojca prezbiterianina, który wyruszył na misję.
Zetknięcie buddyzmu, filozofii wschodu i dla chińczyków egzotycznego, chrześcijaństwa zaowocowało niezwykłym kulturowym koktajlem, który okazuje się być kluczem do zrozumienia przemian jakie zachodzą w tym świecie.
Bardzo ważną jest postać Carie - żony Absaloma i matki Pearl, która z czasem staje się też matką dla Wierzby, której ta nigdy tak naprawdę nie miała.
Zabawne są losy ojca Wierzby, człowieka, który początkowo widział w chrześcijaństwie "dobry interes; inwestycję", by pod koniec życia stać się zagorzałym wyznawcą i duchownym.
Sposób w jaki chińczycy interpretują Biblię i jej przekaz jest niesamowity. Doskonale obrazuje to ten fragment:
"W chrześcijańskim niebie Nainai anioły miały postać kwiatów brzoskwini, motyli i kolibrów. Sam Bóg zaś żył w chińskim krajobrazie, gdzie w jeziorach przeglądały się obłoki, a wzgórza były porośnięte bambusem i sosną. Najśmieszniejsze jednak zarówno Pearl, jak i mnie wydawało się to, że chrześcijański Bóg Nainai podróżował na grzbietach jeleni albo - na dłuższych trasach - żurawi."
Z bliska można obserwować Czerwoną rewolucję, Mao i Panią Mao - kobietę podobnie jak wyżej opisywane, oznaczającą się chińską niezniszczalną siłą kobiet, jednak w wydaniu złego charakteru. Pokazany jest dobitnie mechanizm pożerania przez Rewolucję własnych dzieci.
Nie obyło się również bez trudnych perypetii miłosnych, którym jednak bardzo daleko do harlequinowatego stylu zachodniego. Jest on w zamierzeniu zbliżony do dramatyzmu chińskiej opery.
Postaci konstruowane są w sposób bardzo przemyślany. W taki specyficzny sposób są czyste - ich postępowanie jest proste i logiczne, mimo że potrafi zaskakiwać. I podczas gdy mam świadomość, że żaden człowiek z kultury zachodniej by tak nie postąpił, wydaje mi się to jedynie słusznym i dobrym. Jest w tym dla mnie coś zachwycającego.
Na koniec dodam fragment, który wg mnie doskonale ilustruje to, jak ja widzę pragnienia ludzi z tej książki:

"Własnego domu, łoża miękkiego,

Owoców, synów, ziarna złotego,

Szczęścia i życia bardzo długiego,
Pogodnej wiosny, nieba błękitnego."



Fragm. buddyjskiej pieśni weselnej

Kąpielowe delicje

Parę miesięcy temu, jakoś w styczniu, przeglądając różne rzeczy w Rossmannie natrafiłam na żel pod prysznic Original Source o zapachu Chocolate&Orange. Z miejsca się w nim zakochałam. Uwielbiam to połączenie zapachów, jak również i smaków - przepadam za czekoladą z aromatem pomarańczowym, co kojarzy mi się z dzieciństwem i rodzinnymi podróżami do Szwecji gdzie się tą czekoladą zajadałam. Niestety wtedy nie miałam przy sobie żadnych środków, a gdy po niego wróciłam - nie znalazłam. Dopiero jakiś czas później dopadłam go w Bydgoszczy.
Oprócz tego, na urodziny dostałam od mojego M. dwa kolejne: Chocolate&Mint oraz
z zimowej edycji limitowanej Almond&Black Cherry.
Wszystkie trzy pachną po prostu obłędnie. Mam ochotę je jeść, a nie się nimi myć! Przyznam nawet że jednego spróbowałam, żeby raz na zawsze wybić to sobie z głowy (są słone ;P). Jako, że zostałam zaopatrzona w dość sporą ilość, używam ich teraz na okrągło. Mają bardzo wygodne opakowanie i cenę która jest wg mnie rozsądna :). Co więcej, sama firma określa siebie jako ekologiczną. Co prawda opakowania są biodegrdowalne, ale sam skład żeli nie jest taki znów naturalny ;) Chociażby SLSy na drugim miejscu listy składników.
Jednak jestem w stanie im wybaczyć ze względu na miłość do zapachów, które w bardzo przyjemny sposób pozostają na skórze ;)

Wiedźma ze wschodu

Dwa dni temu skończyłam czytać kolejną fenomenalną serię, tym razem białoruskiej pisarki - Olgi Gromyko.
Jest to saga o diabelsko inteligentnej i piekielnie wrednej wiedźmie Wolhi Rednej, która wplątuje się w życie krainy wampirów - Dogewy i w romans z jej władcą - Arrakturem, potocznie i przez przyjaciół zwanych Len'em, ze względu na swój nietypowy, jasny kolor włosów.
Akcja ciągnie się przez pięć tomów: dwie części "Zawód: wiedźma", dwie części "Wiedźma opiekunka" i ostatnio wydana "Wiedźma naczelna".
Główną zaletą serii jest poczucie humoru. Połączenie zabawnych sytuacji i dialogów z fantastyką to bardzo trudna sztuka. Tej autorce zdecydowanie się to udało. Nie raz i nie dwa uśmiałam się do łez. Moja współlokatorka dziwnie trochę patrzyła jak duszę się ze śmiechu gapiąc w ekran, ale miałam dobry powód ;).
Kreacje bohaterów są po prostu fenomenalne. Każdy z nich dopracowany jest do perfekcji. Nie można znaleźć dwóch takich samych charakterów.
Uwielbiam Wohlę, ale najbardziej zakochałam się w postaci Welki - puszystej zielarki na wiecznej diecie i z tendencją do wykorzystywania wszelkiego rodzaju substancji jeżeli tylko miały by poprawić stan jej cery czy włosów - tu poniekąd przypomina mi mnie ;).
Sama fabuła momentami przypomina bardzo skomplikowany kryminał. Czy może nawet sensację, osadzoną w bardzo oryginalnej rzeczywistości, i co mnie cieszy, opartej na tradycji fantastyki. Tradycyjne są rasy i zawody, szkoła magii, struktura społeczna. Oryginalne są krainy, stereotypy owego świata, systemy magii itp.
Zdecydowanie moja ulubiona okładka :)
Interesującym elementem są... przekleństwa. Żeby uniknąć zgorszenia i cenzury, opracowała własne, w języku troli, np. "ghyr". Wszystkie użyte są w tak zręczny sposób że można się bez problemu domyślić ich prawdziwego znaczenia. A jednak wszystko przeprowadzone jest z dobrym smakiem ;).
Polecam tą książkę z czystym sumieniem dla ludzi, którzy potrzebują dobrej rozrywki a przy okazji uwielbiają fantastykę, bo ta mieszkanka z pewnością przypadnie im do gustu i dostarczy sporo endorfin.