Lodowa Królewna

Odleciałeś…

A mnie tu naszła Zima. I okryłam się nią i otuliłam, by zdusić żal. Ufnie wtuliłam się w jej ramiona, szukając ukojenia. A ona cicho i ukradkiem, zaczęła mnie przejmować. Najpierw wybieliła śniegiem skórę. Wyciągnęła kolor i ochłodziła ją jak marmur i alabaster. Miękko i pieszczotliwie, palcami chciwymi, ugniotła ją w delikatny jedwab. Potem skusiła usta mrozem, by królewskim obyczajem oblekły się w karmazyn i zalśniły blaskiem przynależnym rubiom , odcinając na mlecznej skórze wyraźnym, soczystym i kuszącym kształtem. Zima chwyciła mnie wiotką i wygięła biodra w przyjemne łuki, a potem szczypiąc mrozem zmusiła usta do uchylenia swych tajemnic. I wlała się we mnie cała, żarłoczna i zachłanna, lodem skuwając serce. Ciało okryła przewspaniałą suknią mrozu i lodu, skrzącą się w promieniach, bladego i sennego zimowego słońca. Oh jaka ona była dumna! Rozsypała na ciemnych włosach swoje płatki, chcąc upodobnić mnie do nocnego nieba. Jak straszna i piękna to była Zima…

Lecz Królowa Śniegu zapomniała o jednym. Czas nie stoi w miejscu, a jej Lodowa Królewna w błogiej obojętności przynależnej tej Mroźnej Arystokracji trwać wiecznie nie mogła. Najpierw więc słońce się przebudziło. I ostrym ciosem swoich żywych promieni rozświetliło ciemność. Ściągnęło na pomoc jaskółki i krokusy. Wezwało wszelkie siły natury i pchnęło w wir życia. Dało sygnał do przebudzenia się.

Na sam koniec przyleciałeś Ty. I jednym pocałunkiem stopiłeś wszystkie lody.