Muśnięta słońcem

Z natury mam bardzo jasną, wręcz białą karnację. Co więcej, słońce nie jest w stanie mojej skóry opalić. Nie przeszkadza mi to jakoś bardzo, wręcz przeciwnie :)
Ale gdy przychodzi do założenia spódnicy i pokazania nóg, jednak chciałabym żeby miały trochę zdrowszy odcień, bo nie ma chyba nic gorszego jak trupioblade łydki migające spod spódnicy.
Jakiś czas bawiłam się samoopalaczami w ścisłym tego słowa znaczeniu. Nie podobały mi się jednak efekty - głównie chodzi o zacieki i zbyt mocny zapach. Dlatego odstawiłam je na parę lat.
W tym roku zainteresowały mnie balsamy brązujące. Wybrałam się po Lirene (wersja z kawą), ale jako, że go nie było, zadowoliłam się promocją na Dove Summer Glow :). I bardzo dobrze, że tak się stało ;)


Nie jest to więc tak do końca samoopalacz, a raczej balsam brązujący :). Oczywiście ja mam wersję dla jasnej karnacji, czyli "fair to normal skin". Normalnie cena waha się od 16-19 zł, ja jednak dopadłam go w promocji za 13,49 zł.

Co do samego produktu, zacznę od tego, że bardzo wygodne jest opakowanie. Dopasowane do dłoni, fajnie się wydobywa balsam. Poza tym, jakoś tak estetycznie mnie zadowala (czego nie powiem o starej wersji tego produktu!).
Sam balsam ma rzeczywiście balsamowatą konsystencję. Jest biały, lekki i ma bardzo przyjemny, dla mnie owocowy zapach (wyczuwam tam brzoskwinię między innymi, a ona bardzo kojarzy mi się z latem :). No i tutaj jest pierwszy przystanek z tym zapachem - mamy w składzie np. kumarynę i inne substancje zapachowe, które mogą podrażniać i alergizować. Jednak nie demonizowała bym sprawy, bo są na samym końcu listy, czyli prawdopodobnie w niewielkich ilościach, a mnie nic złego się nie stało, mimo że moja skóra wybitnie ostro reaguje na wszystko co jej się nie podoba. Przyznam jednak, że nie miałam potrzeby testowania go na innych partiach ciała niż nogi, a jak wiadomo tam skóra jest grubsza i mniej wrażliwa. Dlatego zalecam ostrożność :)
Jeżeli chodzi o samo działanie, to postanowiłam zobaczyć, jaka będzie różnica po tygodniu stosowania co drugi dzień:


To jest dokładnie to czego oczekuję :) Delikatna, złota poświata na skórze, która sprawi,że będę wyglądała zdrowo, ale nie da wrażenia, że przez ostatnie 2 tygodnie biegałam do solarium. Naprawdę uwielbiam ten efekt. Zrobienie sobie tym produktem zacieków jest absolutnie niemożliwe. Można niedbale wetrzeć a i tak będzie bardzo równomiernie "opalone". I nie ciemnieje jakoś bardziej w okolicy kolan i kostek jak to się zdarza takim stricte samoopalaczom.
Generalnie rzecz biorąc moja skóra jest bardzo wdzięcznym organem, bo zawsze pozostaje gładka i sama się nawilża. Ciągłe stosowanie balsamów na całe ciało w moim przypadku jest bezcelowe. Wyjątkiem są nogi, które miewają okresy kiedy robią się suche. Dlatego bardzo lubię nienachalne nawilżenie jakie oferuje ten balsam.

Jeżeli chodzi o negatywne strony, no to przede wszystkim charakterystyczny dla samoopalaczy zapach, który pojawia się po paru godzinach, szczególnie jeżeli w międzyczasie byłam jakoś bardziej aktywna (np. jeździłam na rowerze albo spieszyłam się gdzieś na obcasach). I niestety nie zawsze znika po prysznicu. 
No i drugą jest sama instytucja samoopalaczy, które wbrew pozorom do najzdrowszych nie należą. Dlaczego, można poczytać tutaj: KLIK! 
Brzmi to bardzo groźnie i poważnie, ale ja potraktowałam to jako uświadomienie i ostrzeżenie, a nie jako kategoryczny zakaz i groźbę. Myślę, że na co dzień używam mnóstwa produktów (również spożywczych) zawierających dużo większe ilości groźniejszych substancji. Ale warto wiedzieć co się wciera w skórę :)

Dalej jestem bardzo ciekawa wersji Lirene, ale póki co nie będę szaleć. Spokojnie wykorzystam sobie Dove Summer Glow, z którego jestem bardzo zadowolona. A potem się zobaczy ;)