Sezon burz

Bardzo chciałam po raz kolejny zagłębić się w świat Wiedźmina, więc wiadomość o nowej książce osadzonej w tej konwencji bardzo mnie ucieszyła. Jednak już od samego początku coś było nie tak.



Podstawowym problemem był brak ebooka. Odkąd zaopatrzyłam się w tablet czytam znacznie więcej książek właśnie w tej formie. Mam przy sobie zawsze całą bibliotekę, zamiast tachać ciężkie woluminy. Ale ten fakt byłam w stanie jakoś przeboleć (podobnie jak bardzo liche wydanie, bez twardej okładki), bo w końcu liczy się zawartość.

Tyle, że zawartość też nie powala. Przede wszystkim, czepię się języka. Czytając mam wrażenie pewnej niechlujności. Charakterologiczny rozdźwięk między stylizowanymi na staropolski język wypowiedziami postaci, a wręcz internetowym językiem opisów mnie osobiście irytuje. Od tego typu książek oczekuję jednak pewnej konsekwencji w tej materii.

Kolejną rzeczą jest struktura samej powieści. Klasyczny szkielet polega na tym, że na początku następuje zawiązanie akcji, od którego to napięcie rośnie, aż do punktu kulminacyjnego. Po nim mamy rozwiązanie akcji. Miałam poważne problemy z określeniem tego punktu. I przez to irytujące wrażenie, że powieść się nie kończy i ma kilka(naście?) finałów. Daje to wrażenie jakiejś nieprzemyślanej budowy, pewnej przypadkowości.

Muszę jednak przyznać, że niezależnie od tych wszystkich niedociągnięć i niedostatków, czytanie sprawiło mi przyjemność. Przede wszystkim dlatego, że żywię wielki sentyment do samej sagi, którą zaczytywałam się w gimnazjum. Lubię wracać do tego świata przedstawione i jego postaci. Podobnie jak lubię sensacyjno-kryminalne wątki osadzone w gatunku fantasy. 

Nie jest to fantasy najwyższych lotów i do mojego ideału w tej dziedzinie, Anny Brzezińskiej, daleko. Ale jako przyjemny odmóżdżacz w wolnych chwilach jak najbardziej. Zdecydowanie umilił mi dwa poprzednie weekendy.