Imbir

Mimo, że znany ludzkości od jakichś pięciu tysięcy lat, albo i dłużej, ja odkryłam go dopiero teraz. I tak sobie myślę, że zostanie ze mną pewnie na cały sezon jesienno-zimowy. Pewnie więcej niż jeden.


Jakoś u mnie w domu nigdy imbiru nie było. A przynajmniej ja nie pamiętam go z żadnej sytuacji, nawet kuchennej. Za to w domu u M. na porządku dziennym. I tam też pierwszy raz widziałam (i wąchałam ;) go w roli jesienno-zimowego wspomagacza zdrowia.

W zeszłym tygodniu dopadło mnie okropne choróbsko. Nie chcąc iść do lekarza i faszerować się antybiotykami, rozpoczęłam akcję intensywnego leczenia domowymi sposobami. Przez moje liczne alergie, nie zostaje ich dużo i takie rzeczy jak miód odpadają już na samym początku.

Instynktownie sięgnęłam w sklepie po korzeń imbiru. Przy cenie 22,99 zł za kg za swój kawałek zapłaciłam 1,49 zł ;). I absolutnie pokochałam tą roślinę. Również za intensywny, dla mnie nieco cytrusowy i pikantny smak.


Przyjmuję w postaci herbaty z cytryną i startym imbirem. Bardzo wydajny korzeń. Cudownie rozgrzewa, szczególnie po powrocie z całodziennego podbijania świata. Nie jestem w stanie tego stwierdzić na pewno, ale myślę że świetnie wspomógł mój organizm w walce z chorobą. Ma właściwości rozgrzewające, napotne i bakteriobójcze. Pomijając przeziębienia, podobno świetnie sprawdza się w walce z cellulitem i leczeniu problemów z trawieniem. Kto wie, może będę kombinowała dalej ;)

Oczywiście trzeba uważać, żeby nie przesadzić. Imbir jest bardzo intensywny nie tylko w smaku, ale i w działaniu i zalecana jest ostrożność. Jednak jedna herbatka dziennie na poprawę zdrowia i koncentracji (pobudza krążenie, przez co mózg jest lepiej odżywiony) nie powinna szkodzić ;)