Sierpień w hrabstwie Osage

Reklamowany jako komedia, a dla mnie dość ciężki gatunkowo dramat z wyraźnymi elementami groteski. Film, który chyba każda kobieta powinna obejrzeć. Bo też uważam, że niespecjalnie jest to film dla mężczyzn.




Akcja filmu rozgrywa się w hrabstwie Osage w Oklahomie (nie mylić z hrabstwem Osage w Missouri!). Podobnie z resztą jak akcja napisanego w 2007 roku dramatu o tym samym tytule. Autorem jest Tracy Letts - rodowity Amerykanin, czyli po prostu Indianin, osobiście podejrzewam, że z plemienia Osage, do którego tradycyjnie należały te ziemie i po którym hrabstwo odziedziczyło nazwę. Dzięki tej sztuce zarobił Pulitzera. Dzięki takiej scenerii, fabuła zostaje dodatkowo podgrzana przez klimat Oklahomy - ciepły, suchy, przesycony kurzem.

Zgadzam się z zamieszczonym na ulotce i plakacie powiedzeniu: "Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach". Bo jeżeli umieścić tą rodzinę na zdjęciu wszystko się zgadza. Matka - seniorka rodu, jej mąż, trzy córki: jedna z rodziną, druga z narzeczonym, trzecia samotna, a na dokładkę siostra seniorki z mężem i synem. Wszyscy przyzwoicie uposażeni, pozbawieni lęków na tle egzystencjalnym z gatunku "za co jutro kupię chleb". Pozornie wydawać by się mogło, że niczego im nie brakuje, nie mogą na nic narzekać. Już sam dom, wraz z otoczeniem potęguje wrażenie dostatku.



Jednak każda kolejna scena filmu ujawnia kolejne problemy - choroby, starość, alkoholizm, lekomanię, seksoholizm, samotność, bezradność, depresję, zdrady, a nawet kazirodztwo. Film wciąga, poprzez zdejmowanie z doskonałego wizerunku rodziny kolejnych, cieniutkich warstw pozorów. Przy okazji nie sposób nie wspomnieć o istotnym motywie rdzennych Amerykanów w filmie, pod postacią Joanne, młodej Indianki zatrudnionej w domu głównych bohaterów do pomocy. Symbolicznie, jest najbardziej milczącą i bezradną postacią, targaną emocjami i walkami o dominację poszczególnych członków rodziny.

Zwykle nie jestem fanką dramatów, ale ten wciąga. Wymaga też skupienia, zachwyca grą aktorską, głównie w wykonaniu Meryl Streep. Podobnie jak ja, dziewczyny z którymi byłam w kinie były pod wrażeniem. Nawet padło stwierdzenie, że przyćmiła i zdominowała ten film swoim kunsztem. W wielu momentach obraz jest tak tragiczny i przepełniony bólem, że staje się groteskowy i naprawdę ciężko powstrzymać się od śmiechu. Trochę gorzkiego i demonicznego, ale jednak śmiechu.

Ten film irytuje, złości, budzi współczucie i pozostawia odbiorcę nienasyconego - pozostawiając widza z typowym otwartym zakończeniem. Resztę trzeba sobie dopowiedzieć samemu. Ale nade wszystko spełnia swoją rolę - budzi mnóstwo emocji i pozostawia widza z ogromną dawką materiału do przemyśleń.