Soczysta malina

Przyznaję się. Skusiło mnie ładne opakowanie i promocja. Niestety jestem tylko kobietą i dałam się naciągnąć. Ale nie żałuję!




Z tego co mi się wydaje, jest to nowość Bielendy w dziedzinie pielęgnacji ust. Przede wszystkim, skusił mnie design. W moim odczuciu - wyjątkowo udany, gratulacje dla działu marketingu ;). Opakowanie raczej cukierkowe, ale bardzo przyjemne dla oka.


Skład nie jest idealny, ale w zasadzie jak za cenę promocyjną 5,79 zł całkiem niezły. Mamy tu obiecane na "okładce" masło shea, masło kakaowe i witaminę E. Do tego z ciekawszych i bardziej korzystnych - lanolina, wosk pszczeli i rzekomo naturalny ekstrakt z maliny. 


Masełko bardzo źle zniosło upał i podróż autobusem w torbie, rozpuszczając się praktycznie do konsystencji płynnej. Do tego stopnia się rozpuściło, że zaczęło wyciekać na zewnątrz. Aczkolwiek po kilkudziesięciu minutach w lodówce było znacznie lepiej.


Powyżej w zestawieniu z poprzednim hitem, czyli orzechową wersją Nivea, bardzo już zdezelowaną. Niestety, metalowe opakowanie nie sprawdza się zbyt dobrze. A patrząc na to, co się działo z egzemplarzami posiadanymi przez znajome, i tak miałam sporo szczęścia. Wydaje mi się, że plastikowy słoiczek Bielendy lepiej się sprawdzi. Jest też tańsze, co jest kolejną zaletą.


Co do obietnic producenta: owszem, nawilża jak masełko, pokrywając usta przyjemną, ochronną warstewką (nie mogę się doczekać, żeby to przetestować zimą!), jak widać powyżej, delikatnie koloryzuje i nabłyszcza oraz w istocie, pachnie obłędnie! 

To był uczciwy deal ;)