Dlaczego nie cierpię wiosny?

W zasadzie ten sam zestaw powodów mogę zaadaptować do lata. Sezon wegetacyjny zdecydowanie nie jest moim ulubionym, a moment nastania wiosny to dla mnie raczej powód do smutku niż radości. Tyle, że mam ku temu swoje powody!



Koronny argument to robale. Wyłażą z każdej dziury i swoimi obrzydliwymi odnóżami pchają się do świata ludzi. Pająki karaluchy, muchy, osy, szerszenie i cała reszta badziewia. Na widok jakiegokolwiek z nich dostaję drgawek obrzydzenia przemieszanego ze strachem. Natomiast uczucie czegoś spacerującego po mojej skórze powoduje u mnie napad paniki. No po prostu NIE. I żadne argumenty na temat równowagi w przyrodzie i ekosystemów nie są w stanie mnie przekonać. 


Kolejnym powodem jest alergia. Katar, ból głowy, kaszel i duszności to główne atrakcje wiosny. Po lekach natomiast ustępują, natomiast chce mi się spać i nabieram wody. Odczulić się nie mogę, bo w moim przypadku się nie da. Jasne, są gorsze choroby, ale ta jest wyjątkowo upierdliwa. W zasadzie sezon na "nigdzie nie idę, bo się uduszę" trwa do połowy września.



A po trzecie jest gorąco. Za gorąco, w zasadzie do połowy sierpnia. Nienawidzę się pocić i czuć przegrzana. Jest to tak okropny stan, że sto razy bardziej wolę być zmarznięta. Zimowa garderoba też jakoś bardziej mi podchodzi. Po prostu jestem przeciwna wiośnie i latu. 

Jedynie wrażenia estetyczne trochę ratują wizerunek cieplejszych pór roku. Ale tylko trochę.